Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.
49

odia“. Jest — więc przysuwa usta do brzegu dzbanka i próbuje pić. Ale! ani kropelka wody nie wpłynęła do buzi. Źle. Ciągnie Jędruś ku sobie szyję dzbanka obydwiema rączkami, ale dzbanek ciężki, niełatwo go z miejsca ruszyć. Kiwnął się raz i drugi — wreszcie „chlup!“ i nalał Jędrusiowi pełną buzię wody. Zmoczył mu i koszulinę i brzuszek, dość jednak, że się Jędruś napił, a dzbanek puszczony zakołysał się i stanął w miejscu, jak przedtym. Jędruś otarł buzię i cieszy się, że mu się chłodniej zrobiło i że mu się już pić nie chce.
Teraz idzie Jędruś na spacer. Co zrobi parę kroków naprzód, to ogląda się i znowu na płachtę wraca; ale, że żadne wowo nie wypada, żeby zjeść Jędrusia, więc stopniowo się ośmiela. Już wysunął się z miedzy i stanął na otwartej łące. Patrzy Jędruś i widzi daleką, zieloną przestrzeń i tyle kopic siana, a takich „duzich“, że za każdą dziesięciu Jędrusiów schowaćby się mogło. Próżno jednak wytęża oczęta, ani tatusia, ani spódnicy maminej... Markotno się robi Jędrusiowi; zasępił się, nawija na paluszek brzeg podwiniętej koszuliny... Rozpłakałby się może, ale wtym dolatuje go znajoma nuta śpiewanej gdzieś daleko piosenki:

Oj jedzie mój Jaś, jedzie,
ma siwego ko-ni-sia,
a przy lewym boku, a przy lewym boku
błyszczy mu się sza-bli-sia —
błyszczy mu się sza-bli-sia!

Zasłuchał się Jędruś: nie widzi mamy, ale wie, że to mama śpiewa i śpiewa dla Jędrusia, więc