Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.
50

uspokaja się odrazu i nic już się nie boi, choć jest sam, zupełnie sam, na takiej dużej, dużej łące.
— Koi! koi — zajęczał kulik, szybujący nad łąką wysoko, wysoko. Jędruś zadziera główkę do góry, ale nie może dojrzeć ptaka, bo nagle promienie słoneczne, dostawszy się pod jego kapelusik, zakręciły mu w nosku i „a pcich! a pcich!“ — kichnął Jędruś raz i drugi. Bz! bz! — zabrzęczała mucha, przelatując tuż, tuż koło uszka Jędrusia. Gzi-zi-zi-ź—ź-ź-ź — grają w zbożu świerszcze, a jeden hyc! i skoczył Jędrusiowi na rączkę.
Podoba się Jędrusiowi ten mały gość, skoczył w górę i znowu siadł na nóżce Jędrusia, a co go Jędruś chce złapać, hyc! i już jest z powrotem. Śmieje się Jędruś i stara się rączką nakryć owad drobny, wypatruje go w trawie i naraz haps! i już go trzyma.
Aż przysiadł Jędruś z wielkiej uciechy. Mocno trzyma świerszcza w zamkniętej piąstce i duma, co z nim zrobić. Nareszcie zrywa się i biegnie do dzbanka.
— Maś, pij! — woła i rzuca świerszcza do wody.
Ale żal Jędrusiowi, że tylko jedna tiutka uraczy się wodą na taki upał. Rozpoczyna więc uciążliwe polowanie na świerszcze. Pot mu obficie zrosił czoło, przewraca się i podnosi... Buzię ma koloru piwonji, ale każdą schwyconą tiutkę wita wybuchem radosnego śmiechu, każdą odnosi i wrzuca do dzbanka. Niech się wszystkie napiją!
A słonko grzeje coraz mocniej, a przewlekła nuta