wił świerszczom. Zapatrzył się Jędruś, a potym szybko oparł się na rączkach i pochylił się nad Marysią:
— Cieś odi? — woła i patrzy uważnie w skrzywioną buzię siostrzyczki.
Ale! dogada się to człowiek z takim dzieckiem, co ino krzyczeć a krzyczeć potrafi.
— Cieś odi? — pyta Jędruś po raz drugi, a nie otrzymawszy i teraz odpowiedzi, podnosi się i drepcze do dzbanka. Złapał obiema rączkami ucho i ciągnie, co ma sił. Zadygotał dzbanek, kiwnął się, chlupnął wodą na bose nóżki Jędrusia, ale — ruszył się!
Jędruś z wysiłku wysunął różowy języczek, nie puszcza dzbanka, tylko ciągnie a ciągnie. Zawadza mu trawa, zawadza płachta, która kurczy się i zwija między nóżkami jego i dzbankiem, ale i tak nie dadzą Jędrusiowi rady. Dzbanek jest już o krok, już o pół kroku od Marysi. Jędrusiowi tchu zabrakło ze zmęczenia. Dzbanek stoi już tak blizko, że wystarczy go tylko popchnąć troszeczkę, żeby Marysia mogła się napić, ile tylko zechce.
— Maś odi! — woła z tryumfem Jędruś i obiema rączkami popycha dzbanek tak mocno, że dzbanek się wywraca pierwszy, a Jędruś za nim drugi.
Szczęściem brzeg padającego dzbanka trafia w poduszeczkę, a nie w główkę Marysi. Krzyk Marysi urywa się nagle, bo woda zalewa ją całą z noskiem, oczkami i poduszeczką. Jędruś dźwiga się i rad, że nareszcie postawił na swoim, przysuwa się do Marysi:
— Dobla? — pyta, cały rozpromieniony.
Ale Marysia, jak przedtym, nic mu nie odpowiada,
Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.
52