Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.
62

podziwu zamiast łyżkę włożyć do ust, machnął nią i mleko wylał sobie na brzuszek.
Tuż koło Jędrusia przesunęło się coś długiego, zwinnego i świecącego w promieniach słonecznych, jak paciorki na maminej szyi.
— A! — powtórzył Jędruś w zachwycie i z oczu nie spuszcza dziwnego stworzenia, które, zwabione zapachem mleka, podpełzło tuż, tuż, prawie do samej miski.
— Tiutka — nie tiutka — kręci główką Jędruś. — Oci ma, lucha się — tiutka — zawyrokował wreszcie, tylko jakaś taka inna od wszystkich tiutiek, które widział dotychczas. Taka długa i cienka, jak bat tatusia.
Uniósł się Jędruś troszkę, ażeby lepiej zobaczyć tiutkę, a przy tym poruszeniu miska pochyliła się na stronę tiutki. Trawa zaszeleściła i tiutka znikła z oczu Jędrusia.
— Chodź, chodź — zaprasza ją Jędruś i czeka chwilkę, ale, że tiutka nie wraca, zaczyna na nowo jeść kaszę z mlekiem.
Ledwie jednak przełknął dwie czy trzy łyżki, tiutka ukazuje się po przeciwnej stronie miski.
— Cieś papać? Papaj! — mówi Jędruś i widzi z radością, że tiutka podnosi płaski świecący łebek, wyciąga się do góry, wygina się i nareszcie spuszcza pyszczek do miski.
Jędrusiowi dech zaparło z radości, buzię otworzył i patrzy. Tiutka z początku ślizga pyszczek po brzegu miski, aż natrafia na mleko! Zaczyna pić!
Ach, jak się Jędruś ucieszył. „Papaj, papaj“ —