pieszczotą długich, wysmukłych palców, przesuwających się zwolna po jej miękkim, pręgowatym, przepojonym słońcem, futerku.
— Przyjemnie trzeszczy? co? — pomrukuje z cicha, podnosząc ku leżącej pani tępy, nabrzmiały sytością i dobrobytem, pyszczek. Raptem uszka Kity się nastawiają, czarnym koniuszkiem ogona zaczyna machać w prawo i lewo z niezadowoleniem, pazurki w wyciągniętych łapkach wsuwają się i wysuwają niespokojnie.
Od strony sadu dolatuje odgłos szczekania psa i radosnego dziecięcego śmiechu.
Kita wstaje zwolna na cztery łapki, wygina grzbiet i ogon w kabłąk i zjeżywszy futerko, patrzy wystraszonemi, zielonemi oczami w biały punkcik, toczący się z głębi ogrodu, potym gwałtownym ruchem otrząsa z siebie resztę ociężałości sennej i rozwarszy pyszczek w szerokim ziewnięciu protestu, jednym susem kryje się pod fotel, zanim Halunia wygramoli się na schodki ganku z głośnym wołaniem:
— Płakali? płakali, mamuńko?
Zgrzana, spocona, przypada do otomany i rzuciwszy na kolana matki, zmięty i gorący od długiego trzymania w piąstce „bukiet śtoklotkowy“, wyciąga szybko, jedną po drugiej, wszystkie lalki, które, odchodząc, powtykała w boki otomany, mamuńce na pociechę. Upewniwszy się, że lalusie są grzeczne i zdrowe, ściska naprzemian to dzieci, to mamę i opowiada jednym tchem o ślicznych kuleczkach, takich, jak chlebki dla laluś „cio Balanna nie dala źbielać, bo mówiła, źe to się po źająćkach
Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.
70