gdzie w kącie między oknem a łóżkiem mamy, jest „lalusin domek“.
Ale po drodze potyka się o małego pajacyka z blachy, leżącego na dywanie.
Masz tobie! niema czasu myśleć o lalusiach, trzeba je jakbądź złożyć na łóżku największej z laluś, ogromnej „Blonki-Beatlicy“ i zająć się „ludzikami“, które, choć są mniejsze od najmniejszej z laluś Halusi, nie są jednak jej dziećmi, „bo śom już duźe“.
Każdy przyzna, że trudno uznać za dziecko murzynka z wielką rozczochraną czupryną i fartuszeczkiem zamiast „majtadalków“, który ma swoją własną żonę murzynkę i swoje dziecko-murzyniątko, w worku na plecach matki. Albo „wąsatego ułana“ i żonę jego „panienkę“ zamieszkałych w pudełku od zapałek, albo Piękną Tup-Tup wciętą w pasie „jak dama jaka“ i dzielnego rycerza Patataja, na białym koniku na biegunach. O nie! to nie są dzieci, to są ludziki — ludziki, posiadające swój własny kraj na nizkim stoliku pod oknem, i żyjące własnym, odrębnym życiem. Z lalusiami schodzą się ludziki tylko na balach i chrzcinach, do których stolik ludzikowy jest koniecznie potrzebny.
Haluśka, pochłonięta najzupełniej obowiązkami macierzyńskiemi, rzadko poświęca im chwilę czasu, ale zdarza się, że tak błahy na pozór przypadek, jak potknięcie się Haluni na Patataju, leżącym na dywanie, zmienia nagle ludziki w bohaterów, przeżywających różne straszne koleje, a Haluśkę w Opatrzność dbającą, żeby wszystko skończyło się, jak
Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.
72