dzi po pokoju, marszczy czoło, rysuje papierosem jakieś figury w powietrzu, uśmiecha się sam do siebie, i patrzy w podłogę, a o Haluni, to jakby zapomniał. A niech mu Halunia zabiegnie drogę, żeby pokazać klamki ślicznie wyczyszczone przez Baranusię, albo „jaśkólątka“ piszczące w gniazdku nad oknem salonu, tatuś odsuwa ją ręką i mówi: „zaraz, zaraz... “
Ładne mi „zaraz“, kiedy Haluśka tak długo już czeka, że aż jej się płakać chce, a potym zrobi się noc, i tatuśko pojedzie.
Ale zato kiedyindziej, ledwie tatuśko się zjawi, odrazu zaczyna się dokazywanie. Tatuś mówi, że się musi rozruszać, i skacze przez krzesła, albo bierze Halunię „na barana“ i goni z nią przez wszystkie pokoje „naokoło świata“. Potym wykręca Haluni rączki naprzód i wtył „żeby byłam plośta“ czasem przytym da klapsa, albo uszczypnie, a Halunia aż się zanosi od śmiechu. Nie, żeby Haluni nie bolało, owszem nieraz łzy nawet zabłysną w jej oczkach, ale wtedy śmieje się jeszcze głośniej, bo boi się bardzo, żeby tatuś nie powiedział pogardliwie:
— Ładnie! nie wiedziałem, że mam córkę z masła!
Zresztą Halunia wie, że to z żartów, a z żartów, to choćby trochę bolało — i tak jest przyjemnie.
Czasem znowu tatusia chwytają się figielki.
Biegnie Haluśka przez pokój, a tatuś porywa ją wpół i dmucha we włoski, że całą buzię jej zasłaniają.
— Ja nie lampa, nie dmusiaj! — prosi Halunia, usiłując wysunąć się z opasujących ją dłoni.
Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.
80