Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.
82

i można go było kąpać, jak prawdziwe dziecko. Bobuś miał niebieskie „majtadalki“, takie same, jak jego oczka i płakał zawsze „i źle! i źle! i źle“ (źupelnie, jak ja, kiedy bylam mala) — toteż Halunia pojąć nie mogła, czemu się tatusiowi nie podoba.
Potym jej to wytłumaczyła Baranusia. Powiedziała Haluni, że inne jest serce „matczyńskie“, a inne „ojcowe“ i że „niechtóre mężczyzny som takie“, że nie lubią małych dzieci. Właśnie taki jest tatuś. Kiedy Halunia się urodziła, także mówił „pokraka“, że Barannę „jakby nożem w serce źgnęło“. „Dobrze, że choć pani nie słyszała, boby się była zapłakała biedajstwo“ — dodała, kiwając głową ze współczuciem.
Halunia się uspokoiła. Była już pewna teraz, że jak Bobuś wyrośnie, to się tatusikowi spodoba. Halunia się mu przecież teraz podoba, o! i jak jeszcze. Uważa jednak, że tymczasem lepiej tatusiowi nie nasuwać Bobusia na oczy; dla tego każdej niedzieli chowa go pod poduszkę mamuśki. Na szczęście Bobuś jest z „cieluidu“, więc choć się mama na nim położy, to i tak mu nic nie zrobi.
Wkrótce jakoś razem z Bobusiem zaczął się ukrywać pod poduszką i mały golasek z czekolady. Bo z golaskiem to była cała awantura. Któregoś dnia Halunia, wbiegszy do jadalni, zobaczyła tatusia przyglądającego się golaskowi z zajęciem.
Halunia chwyciła go za rękaw.
— Ty mi nie źjedź golaśka! — zawołała, widząc, że tatuś tak jakoś patrzy na golaska, jakby się namyślał, czy zacząć go jeść od góry, czy od dołu.