Tatusik błysnął z za szkieł rozswawolonemi oczami:
— No, a jak zjem, to co?
— Kiedy to jest moje dziecko! — broniła Halusia, wdrapując się na krzesło. Ale ręka tatusia podnosiła się zawsze wyżej, niż rączki Halusi sięgnąć mogły.
— Twoje dziecko? — oburzył się tatuś i wolną ręką łechtał Halusię to w szyjkę, to w brzuszek. — Twoje dziecko? No, no, ktoby się spodziewał, że moja córka będzie miała takie czarne dziecko, fe!
Halunia wybuchnęła śmiechem. Prawda, przecież golasek był cały czarny. Ładne dziecko, takie jak kominiarz i z czekolady do tego. Ostatecznie, można go nawet dać zjeść tatusiowi, bo i tak, jak Halunia wyrośnie, to dostanie inne, prawdziwe dzieci.
— Ale jak ja będę miala śwoje biale dziecko, to ty nie źjeś tamtego mojego dziecka — wołała ze śmiechem, nibyto oganiając się przed ręką tatusia, a właściwie podsuwając się coraz bliżej, bo zabawa zaczynała być bardzo wesoła.
— Nie zjem? — zaśmiał się tatuśko. — Ależ zjem, zjem, Haluniu, i z apetytem do tego!
— Źjeś? — Halunia cofnęła się o krok i z niepewnym uśmieszkiem patrzyła na ojca. Chyba, że tatusik nie wie, co mówi, bo przecież prawdziwych dzieci się nie je i zresztą niania mówiła, że jak Halunia będzie miała dzieci, to tatuś będzie ich dziadek... tak, dziadek...
— A jak ty jego źjeś, kiedy ty nie będzieś miał
Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.
83