biła Boziuńka, żeby lepiej słyszeć, co dzieci mówią do niej.
„Ojcze nasz“ trzepie prędko z roztargnieniem, gubiąc i przekręcając słowa. Wzdycha przytym ciężko, jak Baranna przy odmawianiu różańca, i raz po raz rozplata rączki, żeby nacisnąć któryś z bąbelków, które się porobiły na framudze okiennej. Czasem się tak uda, że z takiego bąbelka wyjdzie troszeczkę zielonego lakieru.
Ale przy „daj Boziu źdlowie“, ruchliwa twarzyczka Haluni zaczyna nabierać skupienia. Teraz, to jest prawdziwe mówienie do Boziuńki, a nie takie „pokusenie“ i „winowajćom“, z których Halunia nic a nic nie rozumie.
— Daj Boziuniu źdlowie tatusikowi i mamuńce i cioci Ini i Balanusi i wujciom...
— i Wisełce i Kicie...
— i pani Migdalowej — succe i Migdalątkom...
— i wsystkim doblym ludziom...
Któregoś dnia dodała po chwili namysłu:
— i wsystkim niedoblym ludziom...
Baranna, zaściełająca właśnie łóżko mamuńki, dosłyszała słowa Halusi.
— A co też to Halunię napadło, żeby prosić Pana Boga o zdrowie dla złych ludzi? — wykrzyknęła zdumiona.
— A jakby im Boziuńka źdlowia nie dala, to jakby oni poplawili, nianiu? — odparła spokojnie Halusia.
— O rany! Jakie to mądre! — westchnęła Baranna, przybijając poduszkę ręką.
Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.
91