Strona:Zweig - Amok.pdf/138

Ta strona została uwierzytelniona.

spotkaniu posyłała swój promienny uśmiech, czy też otrzymywał go od niej każdy? Tego nie mogłem się dowiedzieć i właśnie ta niepewność podniecała mnie. W chwilach, kiedy jej wzrok opromieniał mnie, jak rozpryskująca się rakieta, zdawał się być pełen obietnic, ale oczy jej odpowiadały bez wyboru na każde inne spojrzenie, cieszyła ją ta gra kokieterji, przytem jednak nie zaniedbywała rozmowy ze swym towarzyszem, pozornie nią zajęta. Coś bezczelnego było w tych namiętnych błyskach jej oczu: mistrzostwo kokieterji czy namiętnśoci. Przystąpiłem o krok bliżej, zaraziłem się jej zimną bezczelnością, nie patrzyłem jej dłużej w oczy, tylko zacząłem wzrokiem dotykać jej ciała, rozerwałem spojrzeniem jej suknie, widziałem ją nagą. Szła za moim wzrokiem, nie obrażając się, uśmiechała się kącikami ust do porucznika, ale widziałem, że ten uśmiech zrozumienia nie potępiał moich zamiarów. A kiedy spoglądałem na jej nogę, małą i drobną, wystającą z pod sukni, spojrzała po sobie z góry na dół, niedbale i badawczo. W następnej chwili podniosła jakby przypadkiem nogę i postawiła ją na szczeblu ofiarowanego krzesła, tak że zobaczyłem przez ażurową falbanę pończochę aż do nasady kolana, jednocześnie jednakże jej uśmiech do towarzysza stawał się, jak mi się zdawało, czy to ironiczny, czy złośliwy. Widocznie bawiła się mną tak samo bez udziału uczucia, jak ja bawiłem się nią, i choć pełen nienawiści, musiałem podziwiać wyrafinowaną technikę jej zuchwalstwa, bo kiedy z fałszywą tajemniczością poddawała mi zmysłowość swojego ciała, jednocześnie słuchała z pozornem za-

134