Strona:Zweig - Amok.pdf/152

Ta strona została uwierzytelniona.

pełniła niebo aż pod sklepienie. Potem skądś zabrzmiała muzyka.
Gorący, oblany potem, z bijącem sercem wstałem z krzesła. Musiałem na chwilę usiąść, tak mi się w głowie mąciło z zachwytu i podniecenia. Ekstaza, jakiej nigdy dotąd nie czułem, przepływała przezemnie, bezmyślna radość, że przypadek tak niewolniczo słuchał mego wyzwania, daremnie starałem się oszukać sam siebie, tłómacząc sobie, że się to stało wbrew mej woli, iż ten koń teraz zwyciężył, że ja byłbym raczej wolał stracić te pieniądze. Ale już sam sobie nie wierzyłem. Rwało mnie jakieś nieopanowane uczucie i wiedziałem gdzie, mnie ciągnęło: chciałem sam zobaczyć to zwycięstwo, poczuć je wszystkiemi zmysłami, czuć w palcach pieniądze, dużo pieniędzy, dużo niebieskich, szeleszczących papierków, i ów specyficzny dreszcz, idący wzdłuż nerwów. Dziwna, zła rozkosz opanowała mnie, żaden wstyd nie bronił mi już, by jej się poddać. Zaledwie powstałem, spieszyłem już, biegłem do kasy, brutalnie rozpychając łokciami wcisnąłem się między czekających przed okienkiem, roztrąciłem ludzi na bok, jedynie dlatego, żeby już jaknajprędzej zobaczyć przed sobą pieniądze, rzeczywiste pieniądze.

— Cóż to za prostak — mruknął ktoś, odepchnięty przezemnie. Słyszałem, co mówił, ale nie myślałem ani chwili o tem, żeby mu odpowiadać, drżałem z niewytłómaczonej niecierpliwości. Nareszcie przyszła kolej na mnie, moje ręce chwyciły łakomie małą paczkę banknotów. Liczyłem je, drżąc z zachwytu. Było sześćset czterdzieści koron. Porwa-

148