Strona:Zweig - Amok.pdf/168

Ta strona została uwierzytelniona.

I znowu rzuciłem się w wir ludzi, ale teraz jeszcze bardziej pożądający, bardziej rozgorączkowany, bardziej zrozpaczony. Tłum przerzedził się się tymczasem pod drzewami, które zlewały się z czarnem niebem, ludzie nie cisnęli się już tak gęsto w światło karuzeli, tylko poruszali się, raczej podobni do cieni, gdzieś na krańcach placu. Huczący, głęboki, tchnący rozkoszą ton mas podzielił się teraz także na wiele drobnych odgłosów, które nagle dawały się słyszeć, kiedy muzyka zaczynała grać gdzieś z szaloną gwałtownością, jakby chciała uciekających jeszcze raz napowrót przywołać. Ukazały się teraz inne twarze: dzieci z balonami i papierowemi serpentynami odeszły już do domów, rozeszły się także szeroko toczące się fale niedzielnych rodzin, widząc było tylko pijanych, słychać ich wrzaski, widziało się nędznie odzianych obdartych ludzi, wynurzających się z bocznych, ciemnych aleji, niby włóczących się, ale jednak czegoś szukających: przez tę jedną godzinę, podczas której siedziałem jak przykuty do obcego stołu, dziwny ten świat przetoczył się przed mojemi oczyma. Ale właśnie ta fosforyzująca atmosfera niebezpieczeństwa podobała mi się bardziej, niż ta dawna, niedzielno-mieszczańska. Podniecony instynkt we mnie wietrzył tu podobne napięcie żądzy, czułem się podobny do tych wątpliwych postaci, tych wyrzutków społeczeństwa, oni także szukali tu z niespokojnem oczekiwaniem jakiejś niezwykłej przygody, jakiegoś oszołomienia się; zazdrościłem nawet tym obdartusom ich jawnej i swobodnej włóczęgi, gdy ja stałem przyciśnięty do słupa karu-

164