Strona:Zweig - Amok.pdf/179

Ta strona została uwierzytelniona.

pospolitą, brudną awanturę, ale właśnie dla tego, nigdy niezaznanego, nigdy nieprzeczuwanego upojenia nawet śmierć była jeszcze czemś zaciekawiającem. Coś — czy to wstyd przed okazaniem trwogi, czy też słabość — coś pchało mnie naprzód. Coś mnie podniecało, by zstąpić do ostatniej kloaki życia, w ciągu jednego dnia przegrać, przetrwonić dorobek całej mojej przeszłości. Dzika rozkosz umysłu mieszała się z pospolitą rozkoszą tej przygody. I pomimo, że wszystkiemi nerwami wietrzyłem niebezpieczeństwo i ujmowałem je jasno rozumem, szedłem dalej w zarośla pod rękę z tą brudną praterową dziewką — dziewką, która mnie fizycznie bardziej odtrącała, niż nęciła i o której wiedziałem, że ciągnie mnie tu tylko dla swych kamratów. Ale nie byłem w stanie się cofnąć. Siła ciężkości tego zbrodniczego czynu, która się do mnie przyczepiła popołudniu, podczas owej przygody na wyścigach, rwała mnie dalej w dół. I czułem już tylko oszołomienie, odurzenie upadku w nowe przepaści, a może i w ostatnią: w śmierć.
Po kilku krokach moja towarzyszka stanęła. Znowu rozbiegał się jej wzrok niespokojnie wokoło. Potem popatrzyła na mnie z oczekiwaniem:
— No — a ile dostanę?

Ach, tak. O tem zapomniałem. Ale to pytanie nie otrzeźwiło mnie. Przeciwnie. Byłem taki szczęśliwy, że mogłem darować, dać, roztrwonić — szybko sięgnąłem do kieszeni, wysypałem jej w otwartą rękę wszystko srebro i kilka zmiętych banknotów. I teraz stało się coś tak dziwnego, że dziś jeszcze, kiedy o tem myślę, czuję gorączkę we krwi: albo

175