Strona:Zweig - Amok.pdf/187

Ta strona została uwierzytelniona.

bojaźliwie w bok. Był między nami jakiś tajemniczy związek, już nie walka i gra, ale jakiś stan prawa, zaufania, jakiś ludzki stosunek. Wyciągnąłem obydwa banknoty z ukradzionej paczki i podałem je jednemu z nich.
— Dziękuję panu — powiedział mimowoli i odwrócił się. Widocznie czuł sam, jak śmiesznem jest dziękować za wymuszone pieniądze. Wstydził się, a ów wstyd — ach, jak dokładnie czułem wszystko podczas tej nocy! — gnębił mnie. Nie chciałem, żeby się ktoś mnie wstydził, mnie, który byłem równy jemu, złodziej tak samo, jak on. Jego upokorzenie dręczyło mnie i chciałem go od tego uwolnić. Broniłem się więc przed jego podziękowaniem.
— To ja muszę wam podziękować — powiedziałem i dziwiłem się sam, ile prawdziwej serdeczności brzmiało w moim głosie. — Gdybyście byli zrobili doniesienie na mnie, byłbym zgubiony. Byłbym się musiał zastrzelić, a wam nicby nie było przyszło z tego. Tak jest lepiej. Ja pójdę teraz tam na prawo, a wy może idźcie na lewo. Dobranoc.
Milczeli znowu przez jakąś chwilę. Potem jeden z nich powiedział:
— Dobranoc.

Potem odszedł drugi, a wkońcu dziewczyna, która przez cały czas pozostawała w cieniu. To pożegnanie miało w sobie ciepły, serdeczny dźwięk, jak rzeczywiste życzenie. Po ich głosach poznałem, że mnie lubili gdzieś tam w ciemnej głębi swej istoty i że tej dziwnej chwili nigdy nie zapomną. Przyjdzie im znów kiedyś na myśl w więzieniu, albo w szpitalu, coś ze mnie żyło dalej w nich, ja

183