Strona:Zweig - Amok.pdf/188

Ta strona została uwierzytelniona.

im coś dałem. I ta rozkosz dawania wypełniała mnie, jak nigdy jeszcze żadne inne uczucie.
Szedłem sam nocą w kierunku wyjścia z Prateru. Kamień mi spadł z serca, czułem, jak wypływałem w nieskończony świat z nigdy niezaznaną pełnią uczucia. Wszystko odczuwałem, jak gdyby żyło tylko dla mnie, a sam czułem się połączony ze wszystkiem. Czarne drzewa stały wokół mnie, szumiały cudnie, kochałem je. Gwiazdy świeciły z góry, uśmiechałem się do nich. Skądś brzmiały śpiewające głosy, a mnie się zdawało, że śpiewają dla mnie. Wszystko należało do mnie, od chwili kiedy rozbiłem skorupę, otaczającą moją pierś i radość dawania, rozkosz trwonienia, wzrasta we mnie i łączyła mnie ze wszystkiem. O, jak łatwo jest stwarzać radość i samemu weselić się z tej radości: trzeba tylko otworzyć w sobie zapory szczerości, a odrazu płynie już od człowieka prąd, spada z wysokości do nizin, pieni się w głębi znowu w górę, w nieskończoność.

Przy wyjściu z Prateru zobaczyłem obok przystanku dorożek jakąś przekupkę, zmęczoną, zgarbioną nad małym kramem. Miała w koszu ciastka, spleśniałe od kurzu i trochę owoców, musiała tu już tak siedzieć od rana, pochylona nad temi kilkoma halerzami, i zmorzyło ją zmęczenie. — Dlaczego nie masz i ty się cieszyć, — pomyślałem — skoro ja się cieszę? Wziąłem kawałek jakiegoś sucharka i podałem jej banknot. Chciała go z pośpiechem zmienić, ale ja już odszedłem i widziałem jeszcze tylko, jak się przelękła z radości, jak zgarbiona postać jej naraz się wyprostowała i tylko z otwar-

184