— Czy droga pani uwierzy, że wczoraj w „Imperialu“ oblano mi szampanem tę nową suknię, która tak ogólnie się podobała.
— Czy być może? Doprawdy, jaka szkoda!
— O! głupstwo! właśnie wracam od krawcowej, u której zamówiłam sobie jeszcze ładniejszą!
— A to dziwne!... bo i ja wracam od krawcowej! służba jest tak nieuważną teraz, — zniszczyli mi sosem majonezowym moją jasną jedwabną!
— Serdecznie żałuję!...
— Bagatela, proszę drogiej pani, głupich 5.000 koron!
— A ja liczyłam, że co najmniej kosztowała panią 6.000 koron! Bo moja 7.000 koron!...
— Zapewne, że 6.000 koron z zamkniętymi oczyma wartą była! Ale ja dbam o kieszeń męża! Teraz takie ciężkie czasy!
— O prawda! że bardzo ciężkie!
— No, ale z przykrością muszę drogą panię pożegnać!
— Cieszę się niewymownie z tak miłego spotkania!...
— Do miłego widzenia!
— Do miłego i prędkiego!...
— Adieu!
— Adieu!
I rozeszły się w dwie przeciwne strony, — a z ustek grubo nałożonych różem, płynęły cicho dopowiedziane słowa:
— Małpa! szwenda się po gabinetach z Guciem, naciąga na stroje, a osioł mąż siedzi w domu i szczyci się, że mając 500 koron pensji miesięcznej, wystarcza mu na strojenie tej głupiej gęsi.
— Świnia! utrzymanka Alfreda!... — Obrzydliwa!... I taką osobę toleruje nasze towarzystwo! A mąż, stary cymbał, niczego się nie domyśla!... A co najgorsza, że w każdym komitecie obok niej zasiadać muszę!... I nie ma mężczyzny, któryby zdarł jej maskę!... Jeszcze po rękach ją całują!... Naprawdę, świat jest podły!