Na imię jej było Nastka. Kręciło się to po wsi, jak ćma w latarni, szturchane i popychane przez wszystkich, — jak zwyczajnie sierota bez rodziny i dachu! Baby na wsi mówiły, że Nastka jest „niesamowita“, że nawałnice i posuchy sprowadza, że uroki rzuca i mór na bydlęta niesie.
— Ślepie ma jak tarniny! włosiska niżej kolan, a skórę na gębie, Panie odpuść, jakby mlekiem oblał. Ot! wiedźma.
Nie lubiano ją z dwóch przyczyn. Naprzód, że nie była wsiowa, bo stara Błażejowa, przyniósłszy ją dzieckiem z miasta na wychowanie, zmarła, i podrostek został na łasce Bożej — powtóre, że Nastka, idąc w lata, dziwnie odbijała od wszystkich dziewcząt wiejskich nietylko urodą, ale i usposobieniem skromnem, cichem i potulnem.
Twarzyczka jej blada i pociągła, ocze duże i smętne, któremi patrzyła w dal niezmierzoną, dziwny urok rzucały.
Dzieckiem pasała gęsi, później powierzano jej krowy, wreszcie, kiedy sił nabrała, szła latem do żniwa, a zimą kądziel przędła.
I wiązały się dziewczęciu dnie, tygodnie i miesiące, a z nich lata, na nić sierocej doli, smutnej, martwej i głuchej, jak przepaść bezdenna, dopóty — dopóki tych lat nie nanizało się tyle, że dziewczę siłą natury rozkwitło.
∗ ∗
∗ |
Z początkiem wiosny rozniosła się po wsi między babami wieść, że Nastka biega od dłuższego czasu do lasu.