Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

Izba sądowa mała i brudna, co uważam za zupełnie słusznie, bo bogini sprawiedliwości, którą namalowano z wagami i mieczem na sklepieniu, ma oczy i tak zawiązane. Nie widzi więc swego przybytku. Zbytek byłby tu więc zamachem na budżet, — a kto dybie na budżet, tem samem urządza zamach na ministra skarbu, — staje się więc niebezpieczną jednostką dla kraju jako materjał rozkładowy, jako materiał zły i szkodliwy, niszczący społeczeństwo, wywracający świat do góry nogami i siejący brud....
Boże... gdzie ja jadę? Co mnie anarchizm obchodzi i ta ciemna izba sądowa. Nie przyjechałem tu na kontrolę. Wezwano mnie jako świadka w sprawie Nastki.
Przed trybunałem stoi cień jakiś, okryty łachmanami. Ma to być Nastka. Zapewne, że to ona. Na ławie przysięgłych sami moi znajomi i sąsiedzi. Z boku obrońca i prokurator w mundurze z galonami.
A jaki to panie z niego orator! Jak zaczął wymachiwać przytem rękami, — to niech się wiatrak schowa.
Przyszła kolej i na mnie. Zwracam się tedy do ławy przysięgłych i mówię tak, jak czuję, jak mi sumienie dyktuje, a czy tam paragrafy są z tego zadowolone czy nie, to mnie to ani świerzbi ani boli.
Zresztą, co tu dużo mówić. Dziewczynę uwiedziono, a że wstydu znieść nie mogła, więc wraz z dzieckiem chciała zginąć w nurtach rzeki. Los jednak zrządził inaczej. Nadszedłem ja, (ale dlaczego akuratnie ja?), no i uratowałem matkę! Zginęło tylko maleństwo.
Stoi więc przed wami, kochani sąsiedzi, nie zbrodniarka, ale istota bardzo nieszczęśliwa.
Mowa moja zrobiła wrażenie. Obrońca kiwa głową z zadowoleniem, prokurator kręci krótkie wąsiki ze złością, a co najważniejsze, że żaden z sąsiadów na ławie przysięgłych nie drzemie a nawet jeden, bezkarnie pozwala muchom wyprawiać harce na swej łysinie, (te muchy mają pasję do łysin).
Nastka zakryła twarz rękami i płacze.
W izbie sądowej zapanowała cisza grobowa. — Po chwili dopiero przemówił znów prokurator, następnie