Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

A Maciek, widząc, że zawinił, zbliża się posmutniały i wielkim różowym językiem zaczyna lizać po twarzy chłopczynę.
— Widzisz, teraz przepraszasz, a ja się potłukłem.
Dzieci zbiły się na nowo w gromadkę i uchwaliły, że Maciek będzie teraz zbójem, — a przewrócony żandarmem!
— A kiedy ja go nie dogonię, bo on ma cztery nogi!
— No to ty będziesz i Franek, razem macie także cztery nogi, tak jak Maciek!
I zaczęła się gonitwa wśród krzyku, gwizdań i nawoływań, ale o złapaniu zbója Maćka ani mowy nie było!





Na przystanku tramwajowym.

Czekam na wóz tramwajowy na przystanku, gdzie tworzy się nowy rodzaj ogonka.
Obok mnie sterczy jakaś mała, wychudła jejmość, w pelerynie i staroświeckim kapeluszu.
Stoję zniechęcony, gdy naraz towarzyszka zagaduje do mnie cieniutkiem głosem:
— Pan dobrodziej artysta?
— Nie!
— A więc arystokrata?
— Dlaczego?
— Bez wąsów! zaraz poznałam, że arystokrata, z naszej sfery!
— Więc cóż?
— Prosiłabym o pomoc! Jestem podupadła, w procesie skrzywdzona!
— Ciężko! Mogę pani służyć koroną! Więcej nie!
— Przyjmę! zapiszę i zwrócę!
— Zbędne!
— O! przepraszam! Kocikowska z domu jestem, jałmużny nie zniosę...
— Odda pani biednemu!
— I to nie! Wygram proces, pieniędzy będzie dużo! Z chęcią wygodzę większą pożyczką!... Więc jakże godność?