— Bilewicz!
— Piękny ród, litewski ród! Sienkiewicz o nim pisze! Olenka Bilewiczówną z domu była! Nie sposponowałam się! Pan dobrodziej z naszej sfery! Miło mi prawdziwie....
Nadjechał tramwaj.
— A proszę sobie zanotować, że jutro tu na pana dobrodzieja czekam, o tej samej porze!... A teraz szczęśliwej drogi życzę i opieki Boskiej w wojażu!...
I gdy tramwaj ruszył, powiewała dziurawą, ale czystą chusteczką koronkową, dygając od czasu do czasu!
Jutro o tej samej porze czekać będę przy przystanku na panią Kocikowską, aby jej wręczyć koronę!
— Radca dobrodziej, jak widzę, w drogę się wybrał?
— Ależ broń Boże!... To prezes czcigodny raczej opuszcza nas!
— Nigdy w świecie!
— A torba podróżna prezesa?
— A torba podróżna radcy?
— Tak to wygląda, czcigodny prezesie... ale ja codzień tak z torbą i gdzie się co uda kupić, to do torby! To ziemniaków, to buraków, to mydła i tak ratuję dom, jak mogę... A gdzieżby sobie w tych czasach moja kobiecina dała radę! Wszystko siłą, przebojem! A ceny! Boże drogi, aż włosy stają na głowie! O! zielone do rosołu, dawniej centa, dzisiaj całą koronę! A jakie mizerne, niech prezes popatrzy! Ta to serce się kraje! — A za tę kość, czy prezes uwierzy, dałem dziesięć koron. Z tego będzie rosół!... Ziemniaków dziś na targu niema zupełnie — i jak ja się pokażę w domu żonie?!
— A nie mógł radca kupić wątroby! Ja dostałem wcale ładną i już piąty dzień z rzędu wątrobą żyję!
W tej chwili przyłączył się do mówiących trzeci z torbą podróżną.
— A sługa, sługa, skądże to niesie sekretarza?