Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

— Właściwie, proszę pana dziedzica pokoju nie ma! Chybaby ten na drugiem piętrze!...
— Będziemy panu dyrektorowi bardzo obowiązani choćby za pokój na czwartem piętrze.
Ponieważ dorożkarz po długich targach zdecydował się wziąć tylko 50 mareczek, — więc za przyjazd z kolei i przepuszczenie do hotelu zapłaciliśmy razem 180 koron, — czyli, że mój przyjaciel grubo już wlazł na drugą tysiączkę i zaczynał być we fatalnym humorze!...


∗                    ∗

Noc przespaliśmy błogo i spokojnie. Mojemu przyjacielowi śniło się, że ukraińcy bombardują miasto, że granat urwał mu głowę, a cały hotel wraz ze mną spłonął doszczętnie! Zrozumiałą więc jest rzeczą, że radość jego nie miała granic, gdy się obudził zdrów, rzeźki i z energią życiową w wysokim napięciu!
Śniadanie u Loursa kosztowało nas 6 mareczek, poczem wsiadłszy do dorożki objeżdżaliśmy miasto, a w rezultacie Alejami Ujazdowskiemi wjechaliśmy do Łazienek!
— Widzisz!... Tuż na prawo mieszka Piłsudski!
Mój przyjaciel zerwał się na równe nogi, stanął na baczność i w żaden sposób nie chciał usiąść w dorożce!...
— Ale go teraz w Warszawie niema, bo wyjechał na front!...
— Czy tylko prawdę mówisz?!
— Jak Boga kocham!
— A to pech! — odrzekł złamany i usiadł!...
W obiadową porę wróciliśmy pod hotel Europejski. Przyjaciel mój zapytał dorożkarza, co się należy?
— Sto mareczek!...
— Czy to podług taksy?
— Ja ta podług taksy konia nie kupiłem! I wielmożny dziedzic 100 mareczek da!
I mój przyjaciel dał, bo przed hotelem stoi zawsze gęsiego kilkaset ludzi po kilka godzin dziennie, aby w tabaczni kupić jedno cygaro, a że mają czas, w tej chwili gromadzą się, aby rozsądzić spór wynikły między „psiakrew“ dziedzicem a dorożkarzem.