W drzwiach wręczył mu woźny zawiadomienie, że prokuratorya skarbu wytoczyła mu proces o oszustwo za fałszywe deklarowanie podatku osobisto-dochodowego i zarobkowego.
23-go czerwca stawał pan Dominik przed sądem przemysłowym i sprawę z agentami przegrał. Pensye musiał im Pan Dominik wypłacić — a co do zaliczek, to krzywda ich i tak mu bokiem wylezie!...
24-go czerwca przyszła gremialna wycieczka młodzieży politechnicznej, aby oglądnąć nową twierdzę przemysłową — a
25-go czerwca przyszli gremialnie fantownicy i zafantowali całą fabrykę za podatki zarobkowe, dochodowe, obrotowe, rentowe, czynszowe, grzywnowe itd. — a
26-go czerwca pan Dominik położył się do łóżka, gdyż niemoc go ogarnęła tak, że
27-go czerwca zażądał absolucyi, a gdy nie mógł wyzionąć ducha, pytał go kapłan, czy może jaki grzech śmiertelny ma na sumieniu?
— Ojcze!.. ten guzik!... i skonał!
28 i 29-go czerwca odpoczywał pan Dominik w ciszy i spokoju. Twarz miał dziwnie spokojną i jasną, jak ongiś, gdy stał wśród łanów złocistej pszenicy, która pod powiewem wiatru kłaniała mu się do stóp kłosami.
30-go czerwca poczciwy fizyk pożegnał pana Dominika serdecznemi słowy, a że muzyka grała znowu narodowe pieśni, więc żałobna publiczność rozeszła się z otuchą do domu i z tą wielką nadzieją, że jakoś to będzie!...