Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

Naraz stałem się chytry. Po długich trudach otwierało się nowe pole przedemną. Potulnością i pracą, widzę, że nie zajdę daleko. Przed oczami stanął mi napis: „Podań o posadę nie przyjmuje się“, więc zacząłem się drzeć w niebogłosy:
„Kot! Kot!... Pani matko! Kot, kot!...“
I tak, aż do zmierzchu, aż do chwili, gdy spokojnie mogłem się oddać szkontrowaniu mojej kasy i zapasów w naturze!...
— A chodzino robaczku z nami, to ci kości porachujemy za te konkurencyje, co nom urządzosz!...
Patrzę, stoi przedemną stary, siwy dziad, z rozwianą brodą, istny patryarcha, obok jego żona, a wokół z pół setki tęgich chłopów i bab z kulami pod pachami, groźnie pomrukujących.
Nie ma rady — idę!
Prowadzą mnie do karczmy pod lasem, widocznie na sąd, a raz w raz dolatują mnie słuchy!
— Jenteligent, zawołoka!
— Ubić bestyją i tyla!...
Przed samym progiem karczmy stary poszturkując mnie, zamruczał!
— No, właź, chroboczku!
Odsunąłem się ze czcią i z należnym szacunkiem odrzekłem:
— Pan prezes i pani dobrodziejka prezesowa darują, ale za młody jestem, abym pierwszy ten próg przestąpił. Czcigodny wiek i stanowisko uszanować muszę!... Proszę pana prezesa i pani prezesowej przodem, a dla mnie i tak wielki zaszczyt, gdy tuż za wami pójdę.
Weszli do obszernej izby szynkownej, a nie dając nikomu przyjść do słowa, — mówiłem dalej:
— Tu, za tym stołem, usiądzie p. prezes i p. prezesowa i co starsi z tego zacnego grona, a reszta czcigodnych pań i panów tam, obok, pod ścianami!... Panie arendarzu, proszę o kwartę wódki mocnej i kwartę rosolisu: Państwo prezesostwo może pozwolą co przekąsić, — jest chleb, ser, słonina, — a później piwko!...
Zacząłem nalewać w kieliszki, patrząc z pod oka w niepewną przyszłość.