— A cóż to ogłoszenie kryje za sobą? — zapytał redaktor ze współczuciem, widząc przed sobą bolem złamanego człowieka.
— Powiem wszystko panu redaktorowi, gdyż, jako roczny stały prenumerator jego pisma, mam prawo do tego — a przytem ta jego poczciwa twarz...
— Mów pan!
— Na imię jest mi Ernest...
— Tak, jak i mnie — mruknął redaktor.
— Żonie mojej Julia...
— Tak, jak i mojej! — westchnął znowu.
— Mieszkamy na Noble Street 12.400, 16 piętro.
— Na tej samej ulicy co i ja, tylko numer inny!
— Otóż żona moja, to ukochanie, wyjechała dziś z innym w niewiadomym kierunku. Ja tę kobietę tak kocham, że wszystko jej przebaczę, gdy wróci! Rzeczą serca jest, aby pismo, którego jestem rocznym prenumeratorem, pomogło w tem nieszczęściu!... Julia, gdy przeczyta, ani chwili się nie zawaha...
— Masz pan racyę!... Oto mój podpis. Proszę oddać w Administracyi, a za godzinę ujrzy pan swoje ogłoszenie wydrukowane.
— Niech Bóg pana błogosławi i w cierpieniu pocieszy i pomoże tak, jak mnie pan pomogłeś, zacny panie redaktorze!
I kłaniając się uniżenie, opuścił zadowolony redakcyjny pokój.
A redaktor rozparł się w fotelu i myślał.
— Boże drogi!... Co za potęgę mam w rękach!... Kilku słowami mogę złamanemu człowiekowi oddać przysługę, o jakiej się filozofom nie śniło!
Zapalił wonne cygaro i pogrążył się w zadumie rozkosznej — a unoszący się dym tworzył jakieś dziwne, powłóczyste postacie w powietrzu, które to obejmowały się, to bujały, to znów ginęły... — a to wszystko w takt warczenia maszyny rotacyjnej, która w tysiącach egzemplarzy wyrzucała pismo w świat, w ręce łaknącego wiadomości tłumu.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |