Było to w roku 18...! — Nie, nie powiem daty ani miejsca, gdzie się to stało, ale powiem rzecz samą, bo jak się wygadam, będzie mi lżej. Ja — proszę państwa — naturę swoją znam! Gdy mam jaką zgryzotę, to chodzę nadęty, jak balon. Ale gdy mi się nadarzy sposobność wylania przed kimś mego frasunku, to w oczach chudnę do niemożliwości.
Ha, trudno, mam taką naturę, i tego się nie wstydzę, bo to nie moja wina!
Tandem tedy — proszę państwa — mam dom do sprzedania, dom wcale przyzwoity, porządny, o kilku ubikacyach, w zacisznem położeniu, otoczony zielenią, z widokiem w niezmierzoną dal, opromieniony blaskami słońca lub romantycznemi smugami księżyca. Przytem w pobliżu stawek, szeleszczą drzewa modrzewiowego lasku, pachnie bezustannie kwitnąca lipa, rzęchoczą żabki, a ptaszki urządziły sobie na kłąbach konserwatoryum śpiewu, co wprowadza sąsiadów w szaloną zazdrość.
Dom ma wszelkie wygody, komfort połączony z przyjemnościami i jest tanio, bo okazyjnie do sprzedania.
Jeżeli kto chce podać rękę szczęściu, to proszę! Przybijemy — interes skończony, kwita i basta!
Nie... nikt!... Więc niechże sobie stoi i czeka! Nie chcecie państwo, to wasza strata! Dom jak lalka, tani jak bułka za grosz! No — proszę przybić!
Więc nikt!... A skaranie Boże!
Nareszcie zaczyna mnie to i gniewać. Jak dom jest, to go nikt nie chce kupić — ale kiedy go przed rokiem jeszcze nie miałem, to powiem państwu tak w sekrecie,
Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.
DOM DO SPRZEDANIA.