Urodziłem się we Lwowie, jako siódme dziecko kancelisty sądowego, czem sprawiłem taką uciechę mojemu ojcu, że z radości spóźnił się do biura o całą godzinę, za co szef zwymyślał go od ostatniego durnia. Ważniejszego wypadku nie było, jak ten, że po roku znowu ojciec został zwymyślany, bo przybył mi braciszek — i tak w kółko!...
Bo właściwie w jaki sposób ma sobie osłodzić życie biedny kancelista sądowy?.. Jeżeli kto wie, to proszę nie trzymać tego w tajemnicy!... Na jedzeniu i piciu nie użyje, na zabawy nie ma również, więc co ma robić?...
Wychowano mnie w miarę możności, t. j. na zupie kminkowej, ziemniaczanej, grochowej, chlebowej, tak, że mógłbym dzisiaj zostać fabrykantem zup, tak się na tych przysmakach dobrze rozumię. Zresztą ojciec mój trzymał się zasady, że w zdrowem ciele zdrowy duch, dlatego dbał o nasze żołądki, aby, broń Boże, nie przeładować ich potrawami ciężko strawnemi, bo to i nie zdrowo i musiałby być co najmniej nadradcą, — a za samą myśl o czemś podobnem mógłby wylecieć z posady i zrujnować całą rodzinę!
Tak dobiłem do gimnazjum, gdzie dostałem się pod rękę jakiegoś wybitnego, młodego pedagoga, który wychował się w Sokolnikach, a pomimo tego miał hrabskie maniery. Na konferencji, gdy ojciec przychodził do niego, kiwał ręką z politowaniem i z małego notatnika czytał: plus, minus, plus, minus, minus, plus, minus, minus, plus!... plus-minus!...
I zamykał uroczyście notes, zwracając się do innej osoby, której powtarzał to samo!
Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.
KARJERA ŻYCIOWA.