Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

— Paniczu żartują, to nie może być! To się w głowie kręci na takie gadanie.
— Niech Gold siedzi spokojnie. Tylko proszę się troszeczkę uśmiechnąć!
— Ja już się szmieję.
Gold cieszy się fotografią, jak małe dziecko. Ma on żonę i drobne dzieci. Dzieci te musi kochać, jak każdy ojciec. Często o nich wspomina i dla nich widocznie tak ciężko pracuje.
Trzyma teraz fotografię swoją w ręce i promieje radością.
— Jak wuny się będą cieszyć swoim tate! Joj! jak cieszyć! Daj Boże zdrowie jasnemu panyczowi za grafie — szczęścia życzę jasnemu państwu!
I wychodzi obładowany w towar, ale szczęśliwy i uśmiechnięty.
Przez okno z pokoju widać, jak idąc, wpatruje się w swój portret i kiwa głową, na której zwisa kudłata, stara czapka.
Nie możemy powiedzieć, aby nas Gold kiedy oszukał. Cała jego wina leży w tem, że każda gęś lub kaczka, jest podług jego twierdzenia przy sprzedaży miękka, jak masło!
Na tym punkcie to nieraz skłamie. Gdy mu żona robi wyrzuty, chyli głowę z pokorą i mówi:
— Niech się jasna pani nie gniewa, ja się pomylił, ja chciał, żeby ona była miękka, ona będzie miękka...
— Kiedy już zjedzona!
— Niech wyjdzie na zdrowie!
Gdy Gold był chory i przez tydzień się nie pokazał, tęskno nam było bez niego, bo my mamy już taką polską naturę — że każdy Polak musi mieć swojego żyda.
Nasz Gold nie robi nam żadnej szkody. Owszem, ciężko zapracowany grosz niech i jemu wyjdzie na zdrowie!