Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.
STRASZNA ZBRODNIA.





Policyant nr. 39, pełniący służbę w Rynku głównym zauważył około godziny 12 w nocy, jak od strony ulicy Krakowskiej biegło dwóch ludzi. O ile ciemność nocy dostrzedz mu pozwoliła, jeden z tych ludzi uciekał przed napadem drugiego i robił nadludzkie wysiłki, aby ujść pogoni.
Policjant w jednej chwili zorjentował się w sytuacji i rzucił się na pomoc napadniętemu, lecz nim zdołał dobiedz, ujrzał, jak goniący zawinął krąg w powietrzu okropnym nożem i z błyskawiczną szybkością przejechał nim pod szyję uciekającemu.
Rozległ się straszny krzyk, w powietrzu załopotały dwie ręce i ciało z głuchym łoskotem zwaliło się u nóg przerażonego policjanta.
Przedstawiciel władzy tym razem nie stracił jednak wrodzonej mu przytomności. Widząc, że równocześnie ani żadnego ratunku umierającemu dać nie może, ani też sam nie zdoła przytrzymać zbrodniarza, począł świstawką przyzywać pomocy. Na świst ten zbiegli się policjanci, jeden oznaczony numerem 94 od strony dawnego placu Castrum, a drugi oznaczony numerem 114-stym od strony kościoła katedralnego.
Jednak ta ilość służby policyjnej okazała się widocznie jeszcze za małą.
W powietrzu rozległ się ponowny, alarmujący świst, a na odgłos jego nadbiegli po chwili jeszcze dwaj inni policjanci — jeden od placu Bernardyńskiego nr. 7 i drugi aż z pod ogrodu Jezuickiego, bez numeru, gdyż biegnąc w szalonym pędzie, zgubił swój numer po drodze.
Razem było ich pięciu...