dżają wozy naładowane, dryndy lub koczobryki. Rolę urzędników w tym instytucie pełnią obrzękłe baby, lub świdrowate żydki.
Nie piszę to w chęci zaszkodzenia tak pożytecznej, krajowej i zastarzałej instytucji, podtrzymywanej szlachetnością wyż wspomnianych obywateli i obywatelek, lecz jedynie dlatego, że Baśka pewnego pięknego poranku, przyszedłszy cesarskim gościńcem do królewskiego stołecznego miasta, popychana i szturkana, znalazła się w samem sercu tej instytucji, otoczona gromadą obywateli o szklących oczach i drgających wargach.
Posypały się pytania:
— Umiesz ty gotować?
— Nie!
— A prać umiesz?
— Nie!
— A froterować?
— Nie!
— A cóż ty umiesz?
— Robić!...
— No to idź ty spać z twoją robotą!
Zostawiono ją w spokoju, a Baśka stojąc nieruchomo, czekała miłosierdzia boskiego. To miłosierdzie kręciło się właśnie w postaci pyzatej baby, która raz wraz spluwając, oglądała Baśkę ze wszystkich stron, jak handlarz, który kupuje szkapę. Stara zagadała Baśkę:
— Umiesz ty robić?
— O rety, a dyć umię!
— To pakuj ze mną.
I poszły obie w błotne ulicy — jedna dla chleba, druga za chlebem!
∗ ∗
∗ |
— Paniuńciu złoteńka, taże to perła jedyna. Wody kucharce nanosi, drzewa urąbie, naczynie poszuruje, odpierze, wszystko zrobi! Taże ja od tygodnia po wsiach chodzę i szukam dla złotej paniusi coś dobrego. Niechno zostanie, a paniuńcia się dopiero przekona, jaki to rarytas.