niej uśmiech i chętne spojrzenie. Baśka wie już teraz, na co on jest, ten poczciwy tłuścioch mosiężny. Baśka lubi go i szuka spojrzeniem. Stoi zawsze ten sam, wierny i wesoły. A kiedy go jeszcze nastawi, i zacznie dmuchać do niego, to on figlarnie język płomienny z komina jej pokaże, a później szepce i szepce Baśce jakieś tajemnice — a gdy jej bardzo dolegnie tęsknica i łzy spłyną po grubych policzkach, to i jego szepty cichną coraz bardziej — aż żałośnie zaskwierczy, raz, drugi — i umilknie.
Wśród nocnego pomroku słychać wtedy łkanie Baśki — a on stoi u jej nóg cichy, żałosny i współczujący!
∗ ∗
∗ |
Śmierć uwzięła się na Baśkę, by jej w życiu sprawiać same przykrości.
Cały szereg lat płynął jej, jak strumyk przydrożny, ciemny, mętny i błotny, co sączy się i sączy bez końca.
Niechby już życie tak spłynęło... Nagroda przecież za trud kilkunastoletni była jawną. Na łóżku leżała wydęta pierzyna, obok kufer z przyodziewą, a w nim sto „papierków“ jak ulał, samem srebrem. Na ścianie, nad łóżkiem, kilka obrazków mniejszych i większych, ubranych w papierowe kwiaty i lusterko wcale przyzwoite.
O tem wszystkiem wiedział samowar dobrze. Baśka stawiała go, jak żołnierza na warcie, szepcąc półgłosem:
— A pilnujże kufra, pilnuj! bo tam jest 98, 99, a gdy raz powiedziała „sto papierków!“ — to błysnął tak radośnie, że go Baśka przytuliła do siebie i pocałowała.
Bogactwo więc było, był również i on, co dzielił z nią radość z tego dobytku.
Do tego Baśka w parafii miała pozycję piękną. Zapisano ją w bractwo adoracyjne, a jako starsza, miała przystęp do feretronów w czasie procesji.
I naraz wszystko się urwało! — a urwało się dlatego, bo pani „wzięła“ i umarła.
Pan głośno wołał, że stracił „głowę“, czem równocześnie grubo ubliżał sobie. Serce jednak miał dobre, nikogo próżno nie puścił, a chcąc głęboki żal krewnych ukoić, sowicie ich obdarowywał na wszystkie strony, tak,