że w zapale rozdał i swoją garderobę — pozostając li tylko w tem, w co był ubrany. To zatrzymanie na sobie garderoby oburzyło wszystkich do głębi, nazwano go wampirem, sknerą, zdziercą, niegodziwcem. Pozostały gołe ściany i pusta kuchnia z Baśką.
— Prosiłabym też pokornie Wielmożnego Pana o świadectwo ze służby.
— A to ty!... widzisz, straciłem głowę. Ale poczekajże, chodź, weź sobie co z kuchni na pamiątkę! no chodź!
— Tam już nie ma nic, krewni powyciągali nawet gwoździe ze ściany!
— O Boże!... No widzicie!... krewni!... chwała Bogu!... poczciwi krewni!... nawet gwoździe!
— Tyla, co Wielmożny Pan taki dobry, to niechby mi podarował...
— No, no, mów, nie wstydź się!...
— Samowar!
— No, kiedy wzięli....
— Samowar to jest u mnie, pod pierzyną!
W dwie godziny później tragarz cały dobytek kilkunastoletni Baśki, bez wielkiego trudu pchał przed sobą, a ona, otulona ciepłą chustką, niosła błyszczący samowar przed sobą, ocierając go grubą dłonią z rosy, jaka na nim osiadła.
∗ ∗
∗ |
Baśka przeniosła się na mieszkanie „kątem“ do państwa Maciejów. Pan Maciej był „starszym bratem“ w parafii, a pani Maciejowa miała interes z jabłkami i piernikami na jednej z najgłówniejszych ulic Lwowa. Wprawdzie mieszkali aż pod cmentarzem, w chałupinie pochylonej i nędznej — „ale to ino tak, względem czynszu“ — jak mówił pan Maciej — „bo inaczej, to ich stać było mieszkać i po hrabiowsku“.
Izba mała i ciemna. Łóżko, kufer, obrazki, to jeszcze umieściła Baśka jakoś — ale co z nim zrobić, gdzie go postawić, kiedy, gdzie okiem skierować, wszędzie ściany gołe i puste.