Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie miało babsko umrzeć, kiedy jej się klapka z dwóch stron naraz zatkała!

∗                    ∗

Pogrzeb odbył się bez nijakiej wystawności. Szedł starszy brat ze żoną, dwie baby, kilka pędraków przedmiejskich i durny Jasio.
Opodal parkanu cmentarnego, wprost jej dawnego mieszkania, pochowano Baśkę i przysypano ziemią, wśród baraniego głosu starszego brata, który z pełnej piersi huczał „A ci, którzy swój żywot skończyli...“ wśród rzewnego płaczu bab i filozoficznych uwag durnego Jasia, który stanowczo twierdził, że „jak święta przyjdzie z kosą, to i wojsko nie pomoże!“

∗                    ∗

Z cmentarza powlókł się starszy brat ze swoją starą pod „Białego konia“, aby tam za duszę Baśki wychylić kilka silnych z mocną.
— Nic ta w tem wielkiego, że się zmarło niebodze — mówił, przestępując próg szynkowni — boć to każdemu przytrafić się może, ale czemubym to nie powiedziała, ino tak skrycie.
— Ot, zwykle, prostak, to się przyczai, nie tak, jak człek miastowy, co otwartością żyje — dodała żona.
— Chamy, ta i tylko!... dawać dwa sznapse!...
— A chamy!... ale z mocną!...
To ostatnie zdanie bardzo niepodobało się szynkarzowi, który wziął tę przymówkę o chamach do siebie, nie chcąc jednak odstraszyć gości, zmilczał.
Późno w nocy powrócił pan Maciej ze starą do domu. Wchodząc do izby, utknął na stojącym z boku samowarze i jak długi przewrócił się na ziemię. Upadając, potrącił żonę, która upadła całą siłą ciała do kosza z piernikami, niszcząc za jednym zamachem swój zasób do sprzedaży.
Pan Maciej, podniósłszy się z ziemi, wywarł na winowajcy zemstę nieograniczoną. Rzucił samowarem kilkakrotnie o ziemię, przeklinając wniebogłosy — a gdy pani