Strona:Zygmunt Kaczkowski - Bitwa o chorążankę, Junacy, Swaty na Rusi 041.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ci jednak inaczéj: zrazu uderzyli na siebie, to znów odskoczyli, ten się skrada na lewo a uderzy na prawo, ów złapawszy cięcie, bije na głowę i znów odskakuje, ale i jedno Ave Maria nie trwało, kiedy Żurowski końcem pałasza sięgnął Niezabitowskiemu palców u prawéj rąki; rzucił się trochę w bok Niezabitowski i urwał tamtego po lewym boku, ale żupan, że był z tęgiéj jedwabnéj materyi niepuścił szabli do ciała. Więc znów na siebie, ten bije, tamten odbija, tamten się chyla, ten na palce podnosi, a wszystko tak prędko, że zaledwie dojrzeć, i żelazo wciąż pada na żelazo, że za każdém cięciem dwa dźwięki się odzywają a coraz szybciéj. Aż raz, jeden tylko dźwięk słychać było, snać szabla padła na miękkie, ale nic niewidać, aż tu: krew! krew! wołają z ganku. Nimeśmy się oglądnęli, już Żurowski siedział na Niezabitowskim jak-by ogar na dziku; bronił się biedak jak mógł, ale gębę miał rozpłataną po lewéj stronie, od skroni aż poniżéj wargi dolnéj. Jam się rzucił rozrywać, ale jak mię któryś macnął po głowie, kucznąłem. Patrzę z ziemi,