Strona:Zygmunt Kaczkowski - Bitwa o chorążankę, Junacy, Swaty na Rusi 058.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

rują i pędzą jak charty. W sześć albo ośm stajań od miasta ujrzałem ich pędzących za mną na jakichś chudzinach, ale się pozostali niebawem, jeden tylko, który był wsiadł na Niezabitowskiego wierzchowca, (których dwa wraz z jego wozem musiałem uronić w gospodzie,) dopędzał mnie dobrze i długo się trzymał może tylko o pół stajania odemnie, ale widząc, że tamci zostali i on się zawrócił. — W połowie drogi pofolgowałem koniom i jechałem już kłusem daléj, Węgrzynek przy mnie; dziękowałem już Panu Bogu, że mnie niedał popaść w ręce tych Niżankowieckich ichmościów i przemyśliwałem nad tém, ażalim dobrze zrobił, żem uciekł, czy nie? Uciekać, zawsze to nieprzystojnie, ale bić się, gdzież podobieństwo? Niezabitowski mi rzecze: — Dobrześ zrobił panie Marcinie, żeś uciekł, bo to niedobra sprawa z tymi ludźmi. Niewidziałem ich, ale tak mi się wszystko zdaje, że to nie szlachta, jeno mieszczanie i jacy ekonomowie, a może i jakich kilku hultajów szlachty z nimi. Niemasz tu bowiem w téj okolicy szlachty zagonowéj, ale jest wielu takich, co to na dworskich usłu-