za czyjemś sercem kochanem i nieobłudnem, za jakąś pociechą słoneczną i rozradowaniem, które nie zniknie nagle, jak błyskawica letnich nocy, lecz trwać będzie dłużej, tęsknota za życiem jakiemś promiennem, plecionem z woni, blasków i uśmiechów, — życiem, które niema w sobie nic z życia „przemijalnego“, życia, które wytwarza bieg dnia „powszedniego“.
Takie pragnienie ma mniej więcej z nas każdy, ale któż wypowiedział je tak dziecinnie i kobieco, tak miękko i łagodnie i tak ślicznie?
„Tak bym chciał, aby było pięknie, aby mnie wszyscy kochali, aby życie było pogodne i jasne, jak toń krynicy w majowy ranek — tak bym chciał kogoś ukochać mocno, kogoś, kto mnie nie zdradzi i nie wyszydzi! Tak bym chciał kogoś wydźwignąć w słońce, a czuję, że mi sił brak, że skrzydła ku ziemi mi zwisają!“
„Człowiek, który chce żyć pięknie, podobnie kwiatowi łąkowemu, — człowiek, który ukochał jeno słońce i rumiane obłoki, przesuwające się cicho po niebie, przy zetkięciu się z całym fałszem świata musi blednąć i więdnąć“...
Już znamy całą tę duszę na wskroś: szlachetną, czystą, prostą, „bez zmazy i zdrady“, duszę błędnego rycerzyka, poety. Zdaje mi się, że w Zygmuncie Różyckim nic więcej poza poetą niema — czuje i śpiewa.
A więc naturalnie śpiewa dwie rzeczy: naturę i miłość, bo to są dwie rzeczy, które przedewszystkiem się czuje i to są rzeczy, które przedewszystkiem się śpiewa. Wszak liryka ma wiekuisty wzór: w „Pieśni nad