Ach! jakżeż długo byliśmy w rozłące,
Czas jakimś smętnym przeleciał mi lotem,
We snach Cię tylko widziałem na łące,
Po której miesiąc rozpłynął się złotem
I w swe objęcia tulił kwiaty śpiące...
Stąpałaś sennie po przez kwietne drogi,
A gdzie zwróciłaś rozmodlone oczy —
Tam słał się spokój archanielski... błogi,
Sznury jedwabnych, miękkich twych warkoczy
Biły jaśnieniem złocistej pożogi...
Nad twoją jasną, zamyśloną głową
Spadały gwiezdnych wieńców dyamenty,
Rosy ci drogę usłały perłową,
A świat, twem słowem czarownem zaklęty,
Wysnuwał z siebie ciszę lazurową...
Gdyby nieziemskie, urocze widziadło
Wiałaś srebrzysta po przez żytnie łany,
A złote słońce już do snu się kładło,
Rzucając w oddal długi pas różany —
Wreszcie rozbłysło i do stóp ci padło...