Strona:Zygmunt Radzimiński - Pułkownik Marcin hr. Tarnowski.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

tniej wszystkie rewersy solenizanta, pozwijał je w trąbki i utworzywszy z nich spory pęk związany wstążką o barwach herbowych porucznika, pojechał na imieniny i przy składaniu życzeń wręczył mu ten „sui generis” bukiet, mówiąc: „zamiast kwiatów, przywożę ci zapalaczki do fajki, których brak zauważyłem podczas mej ostatniej u ciebie bytności”.
Ale jeżeli był tak ofiarny dla swych współbraci, to ofiarność jego znacznie się potęgowała, gdy chodziło o potrzeby Kościoła, Ojczyzny i cierpiącej ludzkości, wówczas dłoń pułkownika spieszyła pierwsza z hojną pomocą.
Zarzucano mu jeszcze, że na liczniejszych w Bereźcach zebraniach, oprócz polowania, któremu się z całą młodzieńczą namiętnością do końca oddawał i do niego gości swych zachęcał, grano dużo w karty, co było poniekąd prawdą; nikt się tam jednak tak dalece nie zgrywał, bo byłby gospodarz do tego nie dopuścił, i raczej samby w jakiś delikatny sposób katastrofie zapobiegł, co rzekomo parę razy miejsce miało. A trzeba przytem wiedzieć, że w czasach tak zwanych Bibikowskich, tolerowano tylko te liczniejsze zebrania, na których polowano i w karty grano i że nieraz pod pretekstem zabawy przy zielonym stole, poważnie radzono i rozstrzygano kwestje o wiele ważniejsze, pożyteczniejsze i charakter publiczny na sobie noszące.
Do ciekawszych epizodów z ostatnich lat życia pułkownika, na które patrzałem, zaliczam podróż jego do Sławuty dla rewizytowania ks. Romana seniora Sanguszki, z którym stosunki były nieco naprężone, skutkiem wyroku kompromisarskiego pułkownika, w sprawie spadku po hr. Klementynie z ks. Sanguszków, siostrze ks. Karola na Zasławiu i Smolanach, 1-o Władysławowej Ostrowskiej, 2-o Leonowej Małachowskiej, między ks. Eustachym ojcem ks. Romana, a spadkobierca-