Strona:Zygmunt Radzimiński - Pułkownik Marcin hr. Tarnowski.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

przyjąć raz ostatni i pożegnać świat swój wołyńsko-podolsko-ukraiński, wśród którego tyle lat przeżył — zamierzył przeto dać i dał wielki bal pożegnalny, na który zjechało się kilkaset osób, a w tej liczbie kilkadziesiąt pań, które na liczniejszych berezieckich zebraniach nie bywały, gdyż to były zebrania wyłącznie męskie. Nie potrzebuję tu powtarzać, że przyjęcie było wspaniałe, najgościnniejszy gospodarz przeszedł sam siebie; usposobienie gości, ożywione nadziejami, jakie przynosiły wieści z Warszawy i zagranicy, o powstającej z letargu Ojczyźnie, było wesołe, ale zarazem niepozbawione głębszej myśli o przyszłości kraju i konieczności zreformowania samych siebie, wobec w tym roku ogłoszonego emancypacyjnego manifestu 19. lutego; na dowód czego przytaczam tu wiersz zaimprowizowany przez śp. Antoniego Pruszyńskiego i chórem entuzjastycznie odśpiewany przez zgromadzone w wielkim salonie grono biesiadników, przed rozrzewnionym do łez pułkownikiem:

Weselmy się; bracia moi,
Gdy pułkownik między nami,
On otuchę w sercach roi,
Gdy przewodzi Polakami.
Bo pamięta Trzeci Maj,
Gdy był szczęśliw Polski kraj!

Chwat to wielki pan z Tarnowa
I do szabli i do szklanki —
W radzie mądra jego głowa,
Z najtęższemi idzie w szranki,
Takich ludzi Boże daj,
Co jak Marcin kocha kraj!

Pod Kościuszką bił się twardo,
Każdy dobrze to pamięta —
Wrogom stawił czoło hardo,
Jak on, ciężkie dźwigał pęta.