Strona:Zygmunt Radzimiński - Pułkownik Marcin hr. Tarnowski.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

z pierwszych przyłożył doń swoją pieczęć i nie czekając dłużej, jak żuraw zerwał się do odlotu i podążył nad Bug, by w tem samem Horodle, raz ostatni już w życiu zadokumentować, że był zawsze tam, gdzie mu obowiązek prawego syna Ojczyzny być nakazywał. Z Horodła odwiedził zdaje mi się jeszcze krewnych w Lubelskiem i podążył do Krakowa na mieszkanie.
Oto co o tej krótkiej już niestety dobie pobytu jego na ziemi powiada Ludwik Dębicki w serji pierwszej swych portretów i sylwetek na str. 16–17; „Pułkownik Marcin Tarnowski różnił się od starych wojskowych polskich, osiadłych w Krakowie tem, że z więzień petersburskich i lodów Syberji przyniósł w duszy ogień zapału — zaledwie u młodzieńców zrozumiały. Pamiętamy, jak się oburzał Kościuszkowski żołnierz, gdy mu przedkładano, że nowe powstanie, którego wszyscy się lękali, będzie zgubą i zatratą sprawy narodowej. Ostatni przedstawiciel pierwszego polskiego powstania czekał niecierpliwie, aby dożyć nowego hasła i pobudki. Codziennie dosiadał rumaka, aby siły utrzymać. Zamiłowany myśliwy, na łowach w Zatorze u Maurycego Potockiego, gdy koń zbyt żywy poniósł starca — Tarnowski utrzymał się w siodle lecz cugli ściągnąć nie zdołał. W kilka dni z doznanego wstrząśnienia zakończył długi, bohaterski żywot. Umierającego odwiedził biskup Łętowski (eks-kapitan ze sztabu ks. Józefa) i rzekł: „Już czas pułkowniku, zdaj komendę — Bóg woła! — i podał ostatni wijatyk. Ostatni Kościuszkowski żołnierz nie doczekał chwili, kiedy byłby stanął znów w obozie.”
Muszę tu dodać do charakterystyki pułkownika, że w dyskusjach, osobliwie w sprawach publicznej natury, był niezmiernie zapalczywy. Pamiętam jak kiedyś w Zahajcach, w domu marszałka Bobra, gdzie się agitowała sprawa uwolnienia i względnego uwłaszczenia włościan w naszych