Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/12

Ta strona została skorygowana.
Jerzy (spuszcza głowę na piersi). A no, śmiej się pan ze mnie, bo wiem, że śmiać się można i wypada... ale zdawało mi się, patrząc w jej oczy płomienne, że mnie polubiła odrazu.
Kulesza. Ja się śmiać lubię, ale z takich rzeczy niekoniecznie śmiać się należy. (po chwili). Czy poznaliście się tego samego dnia?
Jerzy (rozmarzony). Nie... ale to jej wpatrzenie się we mnie, tak mi zajęło myśli i serce... i tak ujęło okropnie... że starałem się ją poznać. I poznałem! Mieszkała u siostry swojej, Anny Końcowej, młodej kobiety, żony bogatego rymarza, właściciela kamienicy w rynku. Zaledwiem zaczął u nich bywać, miłość na dobre rozgorzała w mojej piersi, bo Saluś była nietylko piękna, ale szczera, wesoła, serdeczna i przedewszystkiem śmiała. A ja za śmiałością u kobiet przepadam!... Kiedy dzieci Końcowej zachorowały, to ona sama po nocy i do apteki i do doktora latała, o żadnym strachu nie myśląc. A jak pielęgnowała ten drobiazg, ile nocy przy nim nie spała!
Kulesza. A pan skąd wiesz o tem?
Jerzy. Bo najczęściej doglądaliśmy razem...
Kulesza. Tędy droga!
Jerzy. Od zmęczenia i ona zachorowała trochę. Miała trzy dni gorączkę. Wtedy Anulka...
Kulesza. Mówiłeś, że się zowie Salusia?
Jerzy. Ona tak, ale siostra jej, Końcowa, ma na imię Anna. Więc też za jej pomocą i sprawą zaręczyliśmy się... a ja po zrękowinach dałem wnet za wygranę marzeniom o sławie i dalszej nauce, co mnie miała doprowadzić do znaczenia.