Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/15

Ta strona została skorygowana.

całunkiem przylgnąłem do bosej stopy rodzica. Matka jak nie ryknie płaczem... (Ociera oczy).

Kulesza. No, no... uspokój się!... Dobry z pana człowiek. Takich cenię, szanuję i lubię... No, idź, idź już. Widzę, żeś wzruszony, a wzruszenie najlepiej przechodzić; oczy zalane łzami wiatrem osuszyć. Zajrzyj do nowego domku, do twego przyszłego gniazdeczka...
Jerzy (mocno wzruszony). Dziękuję panu, że mogłem wygadać się przed nim. (Wstaje i ściska dłoń Kuleszy). To tak czasem potrzeba. Inaczej zadławiłoby człowieka.
(Bierze strzelbę, zarzuca na ramię i odchodzi przez wrota. W chwili, kiedy powstał, Teofila ukazała się na ganku. Powoli zbliża się, staje obok męża i patrzy za odchodzącym).
SCENA DRUGA.
TEOFILA, KULESZA.
Kulesza (wskazując głową odchodzącego Jerzego). Szkoda!
Teofila (trzęsąc głową, głosem jękliwym). Szkoda! (chwila milczenia). Aurelka zmizerniała.
Kulesza. Ot! zaraz już i zmizerniała! Babski zwyczaj z muchy wołu robić! Od czego tam mizernieć!? Nie będzie ten, będzie drugi. Po targach obwozić jej nie myślę, bo i z domu wezmą. Suchot u nas w rodzinie nie było, dzięki Bogu, ani umierania z miłości. Babskie bzdurstwa!
Teofila (żałośnie, rozkładając ręce). Szkoda jednak, szkoda! że zaręczony.
Kulesza. Nowinę Teofila powiedziała! Już to, jak