Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/18

Ta strona została skorygowana.
Teofila (j. w.). Przeziębią się! zachorują!... Jezus, Marya!... latają z tymi chamskimi pędrakami, jak te parobkowskie dzieci, jak te żebraki z pod kościoła, jak te sieroty odzieży niemające!
Kulesza (zanosząc się od śmiechu). Niech Teofila na to plunie! Teofili każda przyczyna dobra, byle jęczyć!... Czy one księżniczki, albo co, żeby im bose nogi zaszkodzić mogły. Może Teofila projektowała księżniczki na świat wydać, czy ja wiem!
Teofila. Et, Boże! tylko żarty Floryanowi w głowie!...
Kulesza (ciągnie dalej). Ale projekt nie udał się, bo one szlachciankami zagrodowemi tylko są, choć ojciec po dzierżawach chodzi.
Teofila. Ależ bo...
Kulesza. Po ojcu poszły, po babkach i prababkach też, które zawsze boso latały. Ot, niech Teofila przestanie jęczyć, a idzie jeść mi dać, bo głodny jestem, gorzej od tego kundla, co się tam drze jak najęty!
Teofila. Floryana zawsze facecye się trzymają, a dzieci pochorują się... zwłaszcza Aurelka.
Kulesza. Czemuż to: zwłaszcza Aurelka? Delikatna taka, czy faworytka mamina?... a!... co?...
Teofila. Et!... Czy tu ci przynieść, czy tu mam dać drugie śniadanie?
Kulesza. A juści... drugie. Można i trzecie, jeśli łaska. Ot! na tym pieńku misę postawisz... A niech się Teofila śpieszy, bo zjem dzieci, takim głodny!
Teofila. Et! już i słuchać nawet nie miło. (Odchodzi przez ganek).
Aurelia (siedząc na studni, ponad całą gromadką, która