Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/19

Ta strona została skorygowana.

u jej stóp rozłożyła się na ziemi, a ona drażni dzieci gałęzią. — Śpiewa).

Żeby was tu było, jak na drzewie liści,
Nie było, nie będzie, jak mój Jaś najmilszy!
Żeby was tu było, jak na morzu piany,
Nie było, nie będzie, jak mój Jaś kochany!

Kulesza (na str.). Oj! kiedy nie Jaś, ale Juraś... i to zaręczony! (głośno). Aurelka! pójdź sam tu dziewczę! (Aurelia przybiega).
Aurelia. A czego tatko chce, co rozkaże?
Kulesza (całuje ją w czoło). Idź-no, idź do domu. Wdziej trzewiki, ogarnij się, bo matkę tem martwisz, że tak latasz, jak dziewka z czworaka.
Aurelia. Dobrze tatku!
Kulesza. A Karolkę i bachory z sobą zabierz!
Aurelia. Dobrze tatku! (Chwyta gałąź, leżącą pod studnią).
Kulesza. I przyjdź potem tutaj, niby jaka księżniczka, to Teofilę ucieszysz!
Aurelia. Dobrze tatku!
Teofila (ukazuje się na ganku, niosąc salaterkę z bigosem, łyżkę, a pod pachą bochenek chleba i nóż weń wbity).
Aurelka! zaraz mi do domu!... Ubrać się!
Aurelia. A już, już... idę mamuńciu.
(Szykuje Karolkę, dziewczyny i chłopaków, i popędzając gromadkę gałęzią z wszystkimi razem wybiega. Przez pewien czas słychać jeszcze ich śmiech).
Teofila (przez ten czas ustawiła misę na pieńku i patrzy jak mąż zajada). Cóż?... smaczny?
Kulesza (z pełną gębą). Król jedzie, a królowa pogania! (Je dalej).