Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/20

Ta strona została skorygowana.
Teofila (kraje małe kromeczki chleba, podaje mężowi i mruczy). Et! zaręczyny — pajęczyny! Może Pan Bóg da, że z tych jeszcze nic nie będzie!
Kulesza. Teofila taka nabożna, a obok tego bliźniemu źle życzy. (Zajada).
Teofila (siada na klocu). Bo, słyszę, jej familia tego małżeństwa wcale nie pragnie.
Kulesza (z pełnemi ustami). Czemuż to?
Teofila. Temu, że on chłop.
Kulesza (kładzie łyżkę, patrzy na nią i mówi prawie z gniewem). Teofila głupstwa gada!
Teofila. Floryan mówi, że ja głupstwa gadam, a sam nie bardzo mądry, bo przecież powinien wiedzieć, że co szlachcianka, to szlachcianka, a co chłop, to chłop!
Kulesza (jedząc mruczy). Babskie bzdurstwa!
Teofila. Bynajmniej, nie babskie, bo to właśnie mężczyzna, brat jej, osobliwie temu małżeństwu na przeszkodzie stoi! Bardzo słyszę ambitny i nie chce żeby jego siostra pomiędzy chłopami poniewierała się. I szwagrów on ma... i innych krewnych, którzy także nie chcą... Ot! co!
Kulesza. Osły! bałwany! barany!
Teofila. Floryan mówi: osły, bałwany, barany — a ja mówię, iż tak już widać Pan Bóg ustanowił, że co szlachcianka, to szlachcianka, a co chłop, to chłop!
Kulesza (ze złością). Teofila jest gęś! (Nagle spogląda na obrażoną, uśmiecha się i gładzi ją ręką po twarzy). Przepraszam. (po chwili). A jakżeby to było z Aurelką? — a! — Czemuż to Teofila tylko co mówiła: