Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/22

Ta strona została skorygowana.
Teofila. No. (Spogląda na nią z miłością). Przebrałaś się — to i dobrze. A czemuż chusteczki nie zawiążesz na głowę? Trochę chłodno, rosa...
Kulesza. O! dla Boga, Teofilo, cóż znowu dziś z tą rosą i to w południe! Czy się przyśniła, czy co?... A choćby i była; czy Teofila kiedy chorowała od rosy? — a! — co?!
Aurelia. Mamo! tam na mamę kucharka czeka. Chce mąki na kluseczki.
Teofila. Już idę, idę!... Et! skaranie boskie i tyle! (Wzdychając odchodzi).
Kulesza (bierze Aurelię za obie ręce i przypatruje jej się z miłością). Panna się wysztafirowała! Ho! ho! nie żarty! Dla kogóż to?
Aurelia. Dla tatki.
Kulesza. Bodaj tak prawda była! (Całuje ją w czoło, przyciska do piersi i mówi po cichu do siebie). Poczciwe dziecko, warte dobrego losu! Ot! (głośno). Ale, ale... nie ma czasu na karesy, muszę iść do obory. (Raz jeszcze całuje córkę w głowę i odchodzi).
SCENA PIĄTA.
AURELIA naprzód sama, potem nadchodzi KAROLKA, później POSŁANIEC.
Aurelia (siada na kłodzie, czas jakiś myśli, potem śpiewa).

Żeby was tu było, jak na drzewie liści,
Nie było, nie będzie, jak mój Jaś najmilszy!
Żeby was tu było, jak na morzu piany,
Nie było, nie będzie, jak mój Jaś kochany!
(Po chwili mówi). Jak mi smutno, jak ciężko na sercu!...