Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/25

Ta strona została skorygowana.

jej. Ta zanosząc się od śmiechu, ucieka do dworku. Aurelia zwraca się do posłańca). A co to?

Posłaniec. Z listem do pana nadleśnego.
Aurelia. A skąd? od kogo?
Posłaniec. Z miasta, od panienki, co mieszka u Końcowej, żony pana Końca, rymarza, właściciela piętrowej kamienicy w rynku, naprzeciw domu Szlomy Faternachta... o!... co to ma szynk i kram z przeróżnymi towarami...
Aurelia. A gdzież list?
Posłaniec (wydobywa duży list z torby). Tu oto.
Aurelia. Dajcie...
Posłaniec. A panienka, czy też pani, co za jedna?
Aurelia. Jestem córką tutejszego posesora. Nie bójcie się, list doręczę panu Chutkowi, wy zaś pójdźcie do kuchni... O! tędy, koło płota... Tam sobie wypoczniecie i zjecie, co Bóg dał.
Posłaniec (oddając list). Niech będzie i tak. Tylko panienka niech nie zabaczy pisma oddać i prosić, żeby odpis był duchem, bo ja rychło wracać muszę... Którędy? którędy to do onej kuchni?
Aurelia. O! za stodołą... w oficynie... drzwi na prawo, wysoki próg kamienny... (Widząc, że posłaniec kręci się i trafić nie może). Karolka! Karolka! (Karolka ukazuje się na ganku).
Karolka. Czego chcesz?
Aurelia. Zaprowadź posłańca do kuchni.
Karolka. Dobrze. (Przybiega). To wy do kuchni trafić nie umiecie?
Posłaniec. Przecieżem nie tutejszy.
Karolka. I nie tutejszemu trafić nie wielka sztuka!