Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/26

Ta strona została skorygowana.

Powąchać na prawo, powąchać na lewo, a potem za mną wprost do kuchni. (Biegnie śmiejąc się, za nią podąża posłaniec).

Posłaniec. Tać i racya! (Wychodzą).
SCENA SZÓSTA.
AURELIA sama, potem JERZY.
Aurelia. Ten list taki duży... Brzydko, niewprawnem piórem adresowany. O! ja ładniej piszę. (Czyta). Do Wielmożnego Pana Jerzego Chutko, nadleśnego. U Wielmożnego Pana Kuleszy. W Laskowie. Do rąk własnych“. (Mówi). To od niej... od narzeczonej. (Wzdycha). Mój Boże! (Ociera łzę, kręcącą się w oczach). Jaka ona szczęśliwa! (Spostrzega Jerzego we wrotach). Otóż i on powraca. (Jerzy nie spostrzegł jej i zdąża ku oficynie). Panie Jerzy! panie Jerzy! proszę tu, proszę.... Mam coś ważnego do powiedzenia. (Jerzy zbliża się).
Jerzy. Panna Aurelia bez chusteczki na głowie, a tu słoneczko przygrzewa...
Aurelia. O, słoneczko to bynajmniej! ja do słońca przyzwyczajona... ale człowiek z miasteczka przyszedł i list do pana Jerzego przyniósł.
Jerzy (z radością, wyciągając ręce). List!
Aurelia. Odebrałam od posłańca... bo chciałam go sama panu oddać. Pewnie bardzo miły... ale zaraz nie oddam. Niech pan Jerzy poczeka trochę... Na miłe rzeczy i czekać dobrze!
Jerzy. Jak panią bardzo poproszę, to pani odda...
Aurelia. To niech pan prosi. (Wznosi list do góry i obraca nim w powietrzu).