Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/30

Ta strona została skorygowana.
Emilia. Mówią głupi... głupi... a gra ślicznie!
Barbara. Granie swoją drogą, a głupota swoją.
Oktawia. Oj, tak!... Czego on nie nawyrabiał!
Zaniewski (mówi basem). Co? co?... bo ile razy tu przyjadę, słyszę wciąż, że głupi, a nie wiem z jakowej przyczyny go tak zowiecie?
Barbara. A no, mógł być, jak inni, dostatnim gospodarzem, gdyby był rad ludzkich słuchał i należące mu grunta procesem od brata odebrał.
Oktawia. Służył w wielkim dworze, a kiedy do okolicy wrócił, całą swoją posiadłość znalazł przez brata zagrabioną.
Konstanty. Pamiętam — a byłem już wyrostkiem — jak starsi namawiali go, aby proces wytoczył, ale on machnął ręką, te kilka morgów, które brat był łaskaw mu wyznaczyć, przyjął, chałupkę mizerną — ot! za drogą, naprzeciw mego dworka — pobudował, a ludzie wtedy po raz pierwszy nazwali go „głupim Gabrysiem“... Kiedy bieży, to bieży, a gdy upadnie to leży!
(Barbara, Oktawia, Pancewicz i Zaniewski wstają od stołu ocierają usta, żegnają się krzyżem świętym i z krzesełkami p zenoszą się przed kanapę. Przy stole zostają tylko Michał i Emilia).
Barbara. Bo i mieli za co.
Emilia (przymilając się Michałowi). A ty, daj pysia!
Michał. Czemu nie?... Tego, to jak wody! (Całują się).
Oktawia. A miejsce we dworze miał dostatnie. Gdyby był pozostał, możeby dotychczas piękny zebrał majątek.
Barbara. Komisarz księcia burknął mu coś niegrze-