<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Strzemieńczyk
Podtytuł (Czasy Władysława Warneńczyka)
Wydawca Spółka wydawnicza księgarzy
Data wyd. 1883
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
VII.

Najprzewielebniejszemu panu, opiekunowi najłaskawszemu, ojcu Wincentemu z Bożej łaski arcybiskupowi gnieźnieńskiemu, Grzegorz z Sanoka, sługa najmniejszy, zdrowia i powodzenia życzy:


Buda, 19 grudnia 1442.

Najmiłościwszy Panie i Ojcze!

Przez powracającego z Krakowa ojca Klemensa, który miał to szczęście miłość waszą oglądać i z nią obcować, otrzymawszy zlecenie, abym o tem, co się tu z nami, a najbardziej z królem naszym, panem najmilszym dzieje, listownie doniósł; spieszę rozkaz miłości waszej spełnić tem ochotniej, że tą spowiedzią jakobym ciężar i brzemię zrzucił z serca, które często je ugniata.
Aczkolwiek jest nas tu niemało swoich a i obcych przyswojonych nie braknie, nie wszystko można i godzi się im zwierzyć, bo słowo jest jako lekarstwo, które zarazem trucizną być może, gdy się je nie w porze i nie w pełni zdrowia ludziom zadaje.
Myśmy zaś tutaj przewielebny ojcze, wszyscy bez mała chorzy a w nieustannej gorączce trwający, i jednemu dziwić się przychodzi, że lat oto już trzy bez mała słabując, jeszcze się przy życiu trzymamy.
Wiadome są miłości waszej, pierwsze przygody na Węgrzech nasze, jakośmy na gotowy tron i królestwo otwarte wesoło spieszyli, a znaleźli kraj srodze zawichrzony, przyjaciół niepewnych, wrogów skrytych i jawnych, pułapki i zasieki na każdym kroku.
Jeżeliśmy dotąd szczęśliwie i z chwałą wielką dla pana naszego wyszli z onych zasadzek, zasługując na imię dobre u bliskich i dalszych, szczególnej to opiece Bożej i modlitwom pobożnych zawdzięczamy.
Zważyć albowiem potrzeba, żeśmy i my dosyć nieświadomi kraju tego przybywali i król nasz jeszcze sztuki rządzenia nie miał czasu się nauczyć tem, co najskuteczniejsze, doświadczeniem.
O pierwszych, jakieśmy tu mieli do przezwyciężenia, trudnościach, nie potrzebuję donosić przewielebności waszej, albowiem one powszechnie są znane...
JMks. biskup krakowski powracając z Budy po koronacyi, najlepszą z tego zdał sprawę, co oglądał, przebył i w czem (pars magna fuit) brał udział wielki.
Zdawało się ludziom płytkiego umysłu, że z tem uwieńczeniem pana naszego tak uroczystem, koroną apostolską Szczepana świętego, wszystko szczęśliwie dokonanem zostało. Powieźli tę wiadomość królowej pani do Sanoka ks. biskup krakowski i wojewoda... Aliści rozpoczęły się tu dopiero ze zwolennikami matki i syna, nieskończone utarczki, branie i odbieranie zamków, ściąganie coraz nowych oddziałów z Czech i Niemiec, wszelkiego najemnika, który zbroję dlatego przywdziewa, aby żądzy łupieztwa i mordu zadość uczynił...
Co król nasz pod te czasy od nieustannych zdrad ucierpiał, od tych właśnie, którym żywot i cześć łaską swą darował, od Cillych, od Gary, od innych panów węgierskich, tego ani chcę opisywać, ani mogę. I jakom ja też za posiłkami do Polski jeździć musiał i ich się dopraszać na zjeździe, o tem miłość wasza wiecie dobrze.
Z jednej strony mając oddziały najemników królowej Elży, z drugiej pogan od Adrianopola na granice i w same wnętrzności niemal państwa tego wkraczających, a okrucieństwy swemi i zuchwalstwem zagrażających, król musiał do Polski się odwoływać o ludzi, aby dwojakiemu nieprzyjacielowi podołać.
A jako ten pan nasz, przez wszystek czas upłyniony, monarszym swym obowiązkom, mimo młodego wieku, krewkości i złości ludzkiej, cudownie podołał, tego tu wszyscy świadkami są, jednogłośnie wychwalić się go nie mogąc. Jedno mu tylko Węgrowie, szczególniej wojewoda Huniady zarzuca, iż zbytnią łaskawością złych uzuchwala. Ale do srogości go nawet własne niebezpieczeństwo skłonić nie mogło, gdyż wziął to sobie za godło, iż monarchy przywilejem najdroższym jest łaskawość.
Widzieliśmy go też i widzimy, ilekroć tylko może, przebaczającego, a nie zdarzyło się go nam widzieć domagającego kary.
Ta dobroć króla, choć mu wiele serc pozyskała, nie potrafiła jednak wojny ukrócić i królowej wdowy skłonić do układów, wielekroć przedsiębranych.
Zblizka będąc przy królu ciągle, a często powiernikiem myśli jego, najlepiej poświadczyć mogę, jak bolał i boli, iż go Węgrowie postawili w takiej ostateczności, że świat cały, nawet Ojciec św. Eugeniusz IV i zachodni monarchowie Europy, widzą w nim przywłaszczyciela i wydziercę korony, komu innemu należnej.
Niemal krwawemi łzami nieraz opłakiwać mu to przyszło, iż się skłonić dał do przyjęcia korony, którą mu gwałtem narzucono, a z nią razem potwarzą okryto... Stokroćby się jej był rad wyrzec, a do Polski powrócić, ale go tu związano przysięgą, i musi bronić nietylko Węgier, ale chrześciaństwa całego, do których one są jakby wrotami dla pogan.
Na straży więc bramy tej, na której wierzchołku krzyż Chrystusów jest utkwiony, stać musi ten wielki duchem choć młody wiekiem pan nasz...
Walk tych z Turkami z jednej strony zwycięzko wiedzionych przez walecznego wodza Huniada, z drugiej przez ochotników naszych polskich, opisywać nie będę.
Wiadomem miłości waszej, jak ciężko dotknięty jest kościół i cały świat chrześciański tą rozterką, która Ojca św. Eugeniusza IV papieża z Soborem bazylejskim poróżniła i skłoniła do wyboru Feliksa V, przez co rozdwojoną została zwierzchnia nad kościołem władza w chwili, gdy ona całą siłę swą przeciw poganom obrócić była powinna.
My tutaj nie rozstrzygając sporu tego, aczkolwiek akademia krakowska za nowo obranym Feliksem V się oświadczyła, w Węgrzech pozostaliśmy wiernemi dawnemu panu. Z obu stron też do króla naszego i cesarza wyprawione zostały poselstwa, w celu pojednania i zawarcia pokoju, aby tem skuteczniej przeciwko poganom uderzyć było można całą siłą.
Od Feliksa V wysłanym biskup trydentski, patryarcha akwilejski, książe Aleksander mazowiecki, rodzony wuj króla naszego, nie bez myśli, iż węzłem krwi z nim połączony, skuteczniej na umysł jego wpłynąć może.
Ze strony Eugeniusza IV wybór posła niemniej był trafny i szczęśliwy, padł bowiem na dawno w Polsce znanego i oswojonego ze sprawy i ludźmi naszemi najprzewielebniejszego biskupa Sabińskiego, kardynała Juliana Cesarini. Komukolwiek posłowie oba bliżej znani byli i kto ich na dworze cesarskim oglądał, łacno mógł zawczasu przewidzieć przy kim z nich będzie zwycięztwo.
Nie odmawiając ani powagi ani innych przymiotów kardynałowi Aleksandrowi, żadną jednak miarą porównać go do biskupa Sabińskiego nie było można. Wszystko na czem zbywało akwilejskiemu patryarsze, Cesarini posiada w najwyższym stopniu. Wielką znajomość ludzi i spraw, bystrość i żywość umysłu niezrównaną, pracowitość niezmordowaną, dar wymowy nadzwyczajny, naostatek w podobnych okolicznościach najniezbędniejszą śmiałość i wiarę w siły własne.
Już na cesarskim dworze zauważanem było, że patryarcha akwilejski w tropy Cesariniego chodził, sam drogi swej niepewny, co przewidywać dozwalało, że mężowi takiej rzutkości i śmiałości a przenikliwości wielkiej, podołać nie może.
Węgry też, jako stały wprzódy przy Eugeniuszu IV, tak wiernemi mu być postanowiły.
Można rzec, że przybycie biskupa Sabińskiego do Budy i króla naszego, nowe jakoby życie w nas wlało.
Zwątpiliśmy już byli o możliwości pokoju i układów z królową Elżą, a wojna z nią walkę z poganami hamowała.
Cesarini przybywszy tu odrazu nas natchnął nadzieją, niemal pewnością tą, że królowa wdowa pojednać się musi z panem naszym, będąc do tego zniewoloną zupełnem skarbu wyczerpaniem i straconą nadzieją, aby cesarz Fryderyk miał jej i synowi być pomocnym. Zabrał on wprawdzie sierotę i koronę jego, ale zagarnął razem austryacki dział nań przypadający i dochody z niego, a królowej wszelkiego posiłku odmawiał...
Przybywszy tu w czerwcu kardynał Cesarini, ani chwili nie stracił, namawiając do pokoju i zgody... W panu naszym znalazł do nich takie usposobienie, iż lepszego pożądać nie mógł. Do niczego bowiem od wstąpienia na tron Władysław król nie wzdychał, tylko do przejednania się z wdową Elżbietą. O ile mu niewłaściwe dla wieku małżeństwo z nią zawsze wstrętnem było, o tyle układ jakiś, bodaj z ustępstwem części praw swych, upragnionym.
Bliżsi go będąc niż inni, jako domownicy, najdowodniej o tem poświadczyć możemy. Tu więc ziarno padło na rolą dobrze przygotowaną i uprawną.
Byłem przytomnym, gdy biskup Sabiński poraz pierwszy życzenie to wynurzył, na co król mu odpowiedział: „Nikt nademnie gorącej tego nie pragnie, ale też i mniej się tego nie spodziewa. Posyłałem do królowej niejednokrotnie do Presburga i do Jawrynu, ofiarując gotowość do wszelkich ustępstw, królowa zawsze je odrzucała. Z panami węgierskiemi zagaić sprawę tę było trudniej, gdyż niewielu z nich pojednania żądało, z różnych powodów się go lękając, a najmożniejszy pod czas Huniady, oświadczał się stanowczo i wyraźnie przeciw wszelkiej zgodzie, któraby jakikolwiek uszczerbek królestwu przynieść mogła.“
Nie zraził się tem jednak Cesarini, i poczęły się odtąd podróże jego do Jawrynu, kędy królowa przebywała, dłuższe na dworze jej zamieszkiwanie i przygotowywanie...
Nie bez podstawy ufał kardynał potędze słowa swojego, albowiem mało jest ludzi na świecie, którzyby równą jemu obdarzeni byli. Nie spotykałem w życiu mężów, coby zręczniej, wchodząc zawsze napozór w myśl tego, z kim mieli do czynienia, zwolna go na to pole wyprowadzać umieli, na którem mieć chcieli. Sądzę też, choć świadkiem rokowań nie byłem, wnosząc z tego, jak się one z drugiemi odbywały, że kardynał i królowę do zamierzonego celu doprowadzić się starał.
Jeżeli mu się to nie tak prędko i nie tak łatwo dało spełnić, przypisać potrzeba macierzyńskiemu uczuciu, obrażonej dumie, niewieściemu uporowi i kilkoletniej walce, która nadzieję dalszego jej przedłużania, usprawiedliwiała.
Częstokroć tygodni kilka zostawał kardynał w Jawrynie, powracając do Budy z niczem, ale z umysłem niezachwianym, nigdy nadziei nie tracąc.
Z królem zaś o zgodzie mówić nie potrzebował, tu on miał cel inny, i równie jak pierwszy do osiągnięcia łatwy. Usiłował skłonić Władysława, aby stanął na czele wojska chrześciańskiego dla złamania tureckiej potęgi. Więc obietnice pieniężnego zasiłku od papieża, ogłoszenia krucyaty, wysłania w pomoc floty, nadciągnięcia posiłków z Niemiec, Włoch i dalszych krajów, wszystko to powtarzanem było. Lecz, żeby wodzem stanąć na czele tej potęgi, potrzeba było wprzódy Węgry zabezpieczyć, z królową i cesarzem pokój lub rozejm zawrzeć długoletni. Tego żądał król i Węgrowie, a potrzebę widział kardynał...
Wszelkie więc staranie ku temu skierowanem być musiało.
Rachował Cesarini na to głównie, iż w Jawrynie przebywając, miał zręczność przekonać się najdowodniej, jak wszelkie zapasy i środki pozyskania pomocy pieniężnej wyczerpane zostały...
Na tem zubożeniu królowej Elży wszystko się budowało.
Jednakże przywiedziona do ostatka wdowa, widząc jak pokój był potrzebny, nietylko Władysławowi, ale światu całemu, twarde stawiła warunki, a z godnością, dostojeństwem, nawet czcią pana naszego nie dające się pojednać.
Stojąc przy tem, że syn jej był dziedzicem królestwa, wymagała aby Władysław zrzekł się tytułu królewskiego i praw z nim połączonych, rządy zaś królestwa sprawował w imieniu jej syna aż do dojścia jego pełnoletności, to jest lat piętnastu.
Za poniesione koszta ofiarowała wprawdzie królowa ziemię spiską i sumę na Szląsku, a gdyby syn jej zmarł przedwcześnie, następstwo po nim przyznawała Władysławowi i obie swe córki dwu braciom (Kaźmirzowi młodszą) oświadczała się dać w małżeństwo; ale warunki te przyjęte być nie mogły i z oburzeniem przez panów węgierskich odrzucone zostały...
W ten sposób wszelkie ich czynności, uroczysta koronacya w Białogrodzie, a jako oni mówili wszelkie ich prawa, w niweczby były obrócone i na pośmiewisko wydane.
Aliści na tem właśnie rozbijało się wszystko, że królowa prawa wyboru króla przyznać im nie chciała, tron uważając za dziedziczny, gdy oni przy swobodzie wybierania monarchy obstawali.
Zdawało się więc po kilkakrotnej bytności kardynała w Budzie i Jawrynie zachwianem wszystko...
I zaprawdę dla każdego innego pośrednika jużby było nietylko niepewnem, ale straconem. Tylko bystrości umysłu i niezmiernej wytrwałości kardynała, zawdzięczać należało, iż się wszystko na próżnych słowach nie zerwało odrazu... Choć los później inaczej dokonał, co przeznaczonem było...
Przeciągnęły się te rokowania nadaremne do miesiąca Grudnia...
Tu na słuszną pochwałę pana mojego powiedzieć muszę, iż wcale latom swym i dostojeństwu niezwykłą okazał cierpliwość i krew zimną.
Nie zwykliśmy monarchów, młodzieńczego wieku, widywać tak powolnemi zrządzeniom losu, tak łagodnemi w przeciwnościach, tak łaskawemi dla ludzi, którzy na nich nastają i nalegają...
Nie można bowiem, uwielbiając wielką umiejętność obchodzenia się z każdym, zaprzeczyć temu, iż kardynał natarczywością swoją, namowy, argumentami, króla niejako w oblężeniu trzymał przez kilka miesięcy. Tyleśmy, mogę powiedzieć śmiało, pokoju mieli, póki siedział w Jawrynie, a częstokroć dopiero wolnośmy oddychali, gdy nas opuścił, nalegać i boleć poprzestał.
Ale naówczas zastępował go dziekan Lasocki, mąż, którego nauki, powagi i wielkiego umysłu będąc czcicielem, niemniej przyznać muszę, iż królowi i nam stawał się często przez natarczywość swą nieznośnym. Albowiem nie było dnia i godziny, u stołu i przy rozmowach, abyśmy nie słyszeli zawsze tej samej pieśni, jako pokój był pożądanym dla kościoła, chrześciaństwa i kraju, a sławy pana naszego...
Jeźli nam kardynał nie śpiewał tego hymnu, nucił sekwencyę o tem dziekan Lasocki. Na co my pobożnym responsem, chórem odpowiadaliśmy: Bóg daj!!
A przyszło-li potem z panami węgierskiemi mówić, burzyli się i wołali, że jakkolwiek pokój pożądany był, oni go ze sromotą dla siebie i z uszczupleniem granic kraju zawierać nie mogą.
Przybył wreszcie zmiękczywszy już królowę kardynał, wielce uradowany tem, co przywoził, w grudniu, oznajmując, iż królowa gotową była osobiście z Władysławem widzieć się w Jawrynie i sama z nim to pojednanie układać.
Małą się to rzeczą zdala wydawać może, przecież było wielkiem nad umysłem królowej odniesionem zwycięztwem... Albowiem wiedzieć potrzeba, jakośmy tego mieli dowody, iż królowa dawniej nienawiścią i chęcią zemsty najgorętszą przeciwko panu naszemu pałała, a nietylko na oczy go przypuścić, ale imienia jego przy sobie nie dawała wspomnieć bez obelżywych dodatków. Nie obeszło się więc bez łez, bez wielkich wysiłków, bez upokorzenia, zanim umysł jej dumny i serce goryczą przepełnione skłonić się dało do tego ustępstwa.
Niektórzy z panów węgierskich, ulękli się tak samo zasadzki jakiejś i zdrady, jak królowa Elża, która, (co się później okazało), spodziewając się przybycia Władysława, znaczną liczbą Czechów i Austryaków zamek zawczasu obsadziła.
Węgierscy panowie zrazu króla do Jawrynu puścić nie chcieli, pomimo poręczeń kardynała i zaklęć jego... Powiadali, że po królowej, która już niejeden raz na życie Władysława czyhała i zabójców nań nasadzała, wszystkiego się spodziewać można.
Lecz w tem król sam, mąż wielkiego zawsze serca i szlachetności takiej, że nikogo o nieszlachetność posądzać nie umiał, rozstrzygnął. Z góry zapowiedział, że ani się lęka, ani może okazać strachu, że królowej ufa i z małym pocztem pojedzie tak bezpieczny, jakby do własnego domu.
Napróżno go usiłowano przekonać, żelazną wolą obstawał przy swojem, a ile razy ją objawiał, wiedzieli Węgrowie, że się złamać nie da. Dobroci niewyczerpanej, do przebaczenia zawsze gotowy, jak ojciec hojny i rozrzutny, miał to do siebie król, że gdy myśl własną z serca zaczerpnął, nie dozwolił jej odjąć sobie nikomu.
I tym więc razem, wyjazd do Jawryna postanowiony został, na co Węgrowie koso patrzali. Do orszaku też króla wyznaczono przeważnie polski dwór. Dwóch młodych Tarnowskich, dwu Zawiszów, ze starszyzny też kilku, dziekan Lasocki, bo ten nigdy nie odstępował, gdy o ważniejsze chodziło sprawy, naostatek i ten, który słowa te pisze, jako kapelan i spowiednik do orszaku został włączony...
Kardynał Cesarini towarzyszył nam jako zakładnik, poręczyciel i pośrednik, a jako był szczęśliwy jadąc, że do tego terminu doprowadził nas, wyrazić mi trudno.
Nie bez wzruszenia też pewnie jechał król, pan nasz i twarz jego młoda o niem świadczyła. Kilka lat wojując z królową, znając ją jako nieprzyjaciółkę nieprzejednaną, na końcu jechać do niej, było ofiarą, którą tylko mąż tak wielkiej przebiegłości, jak kardynał, mógł wyjednać.
Ofiara to była dla kościoła i sprawy całego chrześciaństwa...
Poczet królewski, dosyć liczny dla dostojeństwa jego, był jednak za małym, aby obawę jaką mógł obudzić. Na zamku też, gdy bronę podniesiono, ujrzeliśmy dwór rycerski Elży i panów, którzy jej służyli, dosyć okazale przystrojonych i zbrojnych. Szło jawnie o to, aby niedostatek i zubożenie się nie okazało przed obcemi.
Szliśmy wszyscy z królem przez kardynała prowadzeni po wschodach do górnej sali zamkowej.
Czekała tu na nas królowa Elża, której Władysław nigdy w życiu nie widział i spotykał po raz pierwszy. Ja com ją w podróży niegdyś z Pragi do Znaim jadącą przy ojcu Zygmuncie oglądał zdala, naówczas młodą, świeżą i kraśną, zaledwie poznać mogłem w niewieście przed czasem zwiędłej, postarzałej, cery woskowej, wychudłej, a takie cierpienie całą postawą wyrażającej, iż w sercu nieprzyjaciela nawet litośćby obudziła dla siebie... Pomimo to, wielką powagę miała cesarskiej córy i resztki piękności.
Gdy król Władysław wszedł na salę i ukłon oddawszy, nieśmiało się przybliżył, wpatrzywszy się wprzódy w twarz jego, która dobroć wyrażała, jakby wewnętrznem wzruszeniem skłoniona do tego, królowa podała mu ręce obie...
Tak się pierwsze powitanie dosyć milcząco ale pomyślnie odbyło, a kardynał zabrawszy głos za oboje, zbliżył ich mową zręczną, do której był przygotowany...
Wpłynęło to na zachowanie się wzajemne osób do obu dworów należących, które niedowierzająco i ostro na siebie spoglądały, a później zaraz przyjaźniej obchodzić się z sobą zaczęły...
Tego dnia, jak sądzę, do żadnych układów nie przyszło... zaledwie do wzajemnego przybliżenia i porozumienia. Przyjmowano nas bez przepychu, ale tak jak przystało królowej, i na niczem nie zbywało, a o pomieszczenie na zamku nie było trudno. Całe jedno skrzydło oddane nam zostało, a choć bezpieczeństwo poręczał kardynał, przecież polska straż królewska przez całą noc na przemiany czuwała. Uważaliśmy też, że i Czesi tak samo z czat nie schodzili i nie zasypiali.
Następnych dni, rokowania bowiem nie poszły prędko ani łatwo, cokolwiek z tych zbytnich ostrożności z obu stron pofolgowano, zawsze jednak nad królem czuwać było potrzeba...
Władysław po przezwyciężeniu pierwszej obawy przy spotkaniu z królową, aby zbytniemi wyrzuty go nie trapiła, odzyskał swobodę umysłu, a jako się pragnął okazać czem w istocie był, tak sądzę że dopiął tego... Królowej też oblicze, pierwszego dnia chmurne i posępne, stopniowo się rozpogadzało... Można było widzieć na niem i czytać, że skutek rokowań obiecywał się pomyślnym. Jakoż ostatniego dnia, gdy na następny wyjazd był zapowiedziany, w kościele jawrynskim zawarty układ odczytano dla świadomości wszystkich, w języku węgierskim, polskim i niemieckim.
Król w podarku złożył Elżbiecie kilka szub sobolowych z Polski przywiezionych i otrzymał wzajemnie kilka dzielnych koni.
Zauważyliśmy wszyscy wprzódy jeszcze, niżeśmy o warunkach byli uwiadomieni, że królowa z poufałością prawie macierzyńską, z panem naszym obchodzić się zaczęła, a i uśmiech, acz smutny, na ustach się jej zjawił.
Na Zapusty król zaprosił Elżbietę do Budy, która mu bytność swą przyrzekła... O warunkach ugody mówić nie chcę, gdyż, jako się niżej okaże, i ona i wszystko cośmy z pomocą kardynała z wielkim wysiłkiem dokonali tu, dziwnem zrządzeniem Bożem w niwecz obrócone zostało...
Mnie ostatniego wieczora oświadczył król poufnie, iż królowa Elżbieta wielce mu się życzliwą okazała i z zupełną ufnością potajemnie zaręczyła, że tronu węgierskiego ustąpi, połączywszy go ze starszą córką swoją, że go jak syna miłować będzie i we wszystkiem posiłkować i pomagać mu nie przestanie, byle się starał z rąk Fryderyka króla rzymskiego jakiemikolwiek środkami syna jej i koronę jego odzyskać, a razem i dziedziczne księstwo austryackie, które zagarnął.
Gdy przyszła chwila odjazdu, król, królowa, kardynał, wszyscy my, najlepszej myśli byliśmy, ciesząc się zawartym pokojem i obiecując sobie z niego przyszłość szczęśliwą.
Ja, który tak dawno przy osobie królewskiej zostawać mam cześć i szczęście, wyznać muszę, żem go dawno tak wesołym, tak uradowanym, tak ożywionym nie oglądał. Miałem sobie do wyrzucenia, iż dziwnem usposobieniem wewnętrznem, czułem się smutnym i niespokojnym, jak gdybym w tej chwili właśnie zawód jakiś i nową klęskę przeczuwał...
Na prośbę królowej z naszego dworu dziekan Lasocki, który przy spisywaniu ugody był prawą ręką kardynała, w Jawrynie pozostał. Myśmy z dobrą myślą do Budy powracali, krom mnie, który jechałem smutniejszy nazad niż gdyśmy do Jawrynu ruszali. Działo się to dnia czternastego Grudnia...
Nieprzewidziane są wyroki Boże... Gdy Cezarini zwycięztwem swem, a my wojny ukończeniem cieszyliśmy się, naprzód to nas spotkało, że pozostali w Budzie panowie, o warunkach jakkolwiek korzystnych pokoju usłyszawszy, od razu przeciwko niemu głosy podnieśli. O wyposażeniu córek Elżbiety kosztem państwa i oderwaniu choćby piędzi ziemi od niego ani słyszeć nie chcieli. Kardynał dał im wołać i gardłować, jak zwykle czekając by burza z gromami przeszła i umysły się uspokoiły. Pochlebiał sobie, iż ich skłonić potrafi.
Nie miał obyczaju w zgromadzeniach z wielu głów złożonych, silić się sam jeden przeciw wszystkim, ale pojedyńczo biorąc przeciwników zniewalać do zmiany zdania; a dopiąwszy tego, by większość nawrócił, dopiero występował.... I tu zapewne takby się obszedł z nimi, gdyby Bóg inaczej nie zrządził.
Gdyśmy Jawryn opuszczali i żegnali królowę, widzieliśmy ją wszyscy, acz znużoną, bladą i niezbyt krzepką, lecz zupełnie zresztą zdrową i na żadną dolegliwość się nieuskarżającą.
Nagle w cztery dni potem naprzód goniec z Jawryna, potem sam dziekan Lasocki, nadbiegł z tą wiadomością nie do wiary, że królowa Elża nagle, trzeciego dnia po wyjeździe naszym, zmarła.
Opisać miłości waszej tego przerażenia i podziwu, jaki nas opanował, a boleści i żałości króla, rozpaczy niemal biskupa Sabińskiego, którego dzieło, trud kilkomiesięczny marnie przepadł, słowy słabemi nie potrafię.
Przyczyna tego zgonu tak nagłego, jednemu Bogu najwyższemu wiadoma, pozostanie pono na wieki zakrytą. Było to może wyroków Opatrzności zrządzeniem, lecz po ludzku sądząc, mogło też być sprawą złych, którzy się spodziewają dla siebie korzyści z zamieszki. Sędzią nie chcę być, bom świadkiem nie był, lecz cesarzowi Fryderykowi pokój był nie na rękę, równie jak zaciężnym Czechom. Mogli się znaleźć tacy, co z Elżbietą chcieli i traktat zawarty przez nią pogrzebać.
Lasocki opowiadał o niesłychanym zamęcie na zamku w Jawrynie, o płaczu wiernych niewiast przy zwłokach królowej.
Kardynał zaś, chociaż zmarłej żałował, chwili nie stracił. Widział jasno, że na zawarty układ wcale rachować nie było można i że natychmiast musiał na nowo rozpocząć traktowanie z cesarzem Fryderykiem, opiekunem pogrobowca, z którym daleko ciężej było dopiąć celu. Cesarz bowiem od początku przy prawach następstwa obstawał i skłonić go do zupełnego pokoju nawet kardynał się nie spodziewał, ograniczając się już tem, by rozejm na lat kilka zabezpieczyć.
Biskupowi Sabińskiemu zaprawdę, sprawę chrześciaństwa mającemu na widoku, nie szło nigdy o interesa pana naszego, byleby wyprawę przeciwko Turkom uczynić możliwą. Coby później po odniesionych zwyciąztwach nastąpić miało, o tem nie myślał zawczasu. Ani mu też za złe brać się godzi, iż nasby poświęcić gotów dla obrony krzyża.
Z jego natchnienia już raz tu przybyło poselstwo tureckie, które nam pokój wprawdzie pod ciężkiemi ofiarowało warunkami, ale, gdy się o nie z Grekiem układać było można, odesłaliśmy precz z niczem.
Postarał się Cesarini, byśmy je z wielką wspaniałością i wojenną okazałością przyjmowali... Zdumiewali się nam Turcy i towarzyszący im Grecy, którzy Boga zaparłszy poganom służą, ale nic nie wskórali.
Wszystko tu u nas brzmi i rozlega się przyszłą wojną. Nagli o nią Paleolog, żąda jej papież, zachęca pomoc obiecując cały świat chrześciański, a i młody pan nasz duszą i sercem jej pragnie... Wreszcie sługa wasz, który te wyrazy przesyła, radby też wojnę mieć i widzieć skończoną, abyśmy wraz z królem w pomoc pospieszyli naszemu królestwu, które z jednej strony łotrzyki szlązkie napadają i plądrują, z drugiej Tatarzyn najeżdża, ażali prawda aż pod Lwów nasz się zapędzając!!
Bogu wiadomo, czy kiedy w przyszłości porachuje nam to historya, żeśmy własnego kraju zabywszy, własnej zaprzawszy się sprawy, stali na rubieżach za krzyż Chrystusów walcząc... A ten młody pan nasz, który wszelkich rozkoszy wieku swojego się zrzekłszy, zbroją odziany, czeka tu rychłoli mu znak dadzą, aby szedł w bój... i trwa posłuszny na tych czatach żołnierza Chrystusowego, ażali nie godzien najwyższej chwały?!
Co z nami wygnańcami, w służbie przeciw nieprzyjaciołom krzyża, stanie się i jako obróci dola nasza, jeźli żyw będę, miłości waszej, panu mojemu najgodniejszemu nieudolnem piórem nakreślić nie zaniedbam. Całuję nogi miłości waszej, modlitwom jej niegodnego polecając sługę...







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.